Wspomnienie i analiza pogromu

Udostępniamy łamy jednemu z naszych eksmitowanych aktywistów. Tekst jest długi, zawiera podsumowanie faktów, osobiste odczucia oraz analizę polityczną i wezwanie do działania. CW: przemoc:
Hej. Tu Tadek Zinowski / Paviel. Mieszkałem na Syrenie od ponad 7 lat, działałem od ponad dekady, w te niedzielę straciłem dom, miejsce działania i najważniejszy projekt polityczny mojego życia.
Zabieram głos w sprawie wydarzeń z 5 grudnia, bo nie mogę już słuchać opowiadanych o tej sprawie bzdur. Nie mogę też słuchać głuchej ciszy biernych świadków, próbujących rozkraczać się na barykadzie, barykadzie która już padła.

CO SIĘ STAŁO?

Jeśli te część już znasz, proszę pomiń ją i nie trać czasu 🙂 Po podsumowanie suchych faktów odsyłam na profil kolektywu Syrena. W skrócie – mieliśmy jako kolektyw problem z agresywnym, indywidualistycznym i anty-społecznym chłopaczkiem imieniem Dima, który nie umiał uszanować zasad naszej grupy i stosował przemoc domową. Po pół roku nieudanego procesu mediacji i negocjacji, podjęliśmy decyzję, że odmawiamy mu dalszego mieszkania. Decyzję tę podjął zgodnie, na otwartych, plenarnych zebraniach kolektyw społeczny skłotu (nadrzędny, organizujący działania), gdyż kolektyw domowy (podrzędny, zajmujący się sprawami codziennymi, który stanowi podgrupę kolektywu społecznego) został sparaliżowany konfliktem, zastraszony i niezdolny do podjęcia decyzji, która chroniła by jego działaczki – ta część mieszkańców, która chciała reagować także brała w tych decyzjach jednogłośny udział, kilku zbojkotowało spotkania razem z Dimą. Jak z dziesiątkami problematycznych mieszkańców bywało – to normalna procedura – skłoty są miejscami zarządzanymi kolektywnie i przebywa się w nich jedynie jeśli respektuje się ich zasady. Te decyzję Dima przyjął do wiadomości i zdecydował się ignorować. Odczekaliśmy do podanej daty, potem drugie tyle na zapas, a potem przeprowadziliśmy jego wyprowadzkę. Zebraliśmy do tego sporo osób z całego kolektywu społecznego, różnych grup, oraz większość domowników, żeby podkreślić powagę tej decyzji i zapobiec ewentualnej agresji fizycznej, jaka mogła by spotkać pojedynczych delegatów. Przodem jednak, w kolejnej próbie porozmawiania na spokojnie, poszło negocjować troje domowników. Mimo tego, że od razu w ciągu pierwszych minut rozmowy uderzył negocjatorkę z naszej strony łokciem w twarz, zachowaliśmy spokój i przytrzymaliśmy go, oraz wynieśliśmy z budynku bez żadnej zbędnej przemocy, po czym spakowaliśmy jego rzeczy. Wszystko to w atmosferze nieustannych gróźb, także śmierci, wobec wszystkich zgromadzonych.
Po około godzinie, koło 17:00, kolektyw Przychodnia i jego sojusznicy zebrali się po ich stronie podwórka, w bojowych nastrojach. Zagrozili, że jeśli nie wpuścimy Dimy z powrotem, rozetną zamkniętą furtkę i sami wejdą. Nie zgodziliśmy się na to – nasze decyzję to nie sprawa innych kolektywów, wybory polityczne cenimy wyżej niż kolesiostwo, a sama Przychodnia straciła nasze zaufanie i szacunek dawno temu. Gdy jeden z mieszkańców Przychodni zaczął ciąć furtkę, został oblany wiadrem zimnej wody. Po chwili w naszą stronę poleciały pierwsze petardy i śrut z broni pneumatycznej. Zaraz potem grad butelek, cegieł i kamieni oraz gaz. Odpowiedzieliśmy niemal symetrycznie, za pomocą pustych butelek i gazu w grupę napastników. Rozpoczęła się niemal 4-godzinna walka. Po pewnym czasie, gdy furtka ustępowała, wycofaliśmy się do budynku, skąd dalej wymienialiśmy butelki z Przychodniarzami, którzy wtargnęli na podwórko i rozpoczęli wybijanie okien w budynku i forsowanie drzwi. W tym czasie mieliśmy już osoby w różnym stopniu ranne. Gdy drzwi padły rozrąbane siekierami, około 21:00, zdecydowaliśmy o ewakuacji budynku – grupa ok. 30 osób, w tym tuzin domowników opuściła pozycję, w budynku, poza napastnikami pozostały 4 osoby które zachowywały wobec Dimy neutralność lub sympatię. Jak się potem dowiedzieliśmy, napastnicy włamali się do naszych pokoi – część rzeczy zwyczajnie rozszabrowali (gotówka, nośniki danych, telefony, notatniki, alkohol), a część przejęli jako materialnego „zakładnika”, by móc bawić się w łaskawe wydawanie ich lub nie osobom wracającym potem po swoje leki, okulary czy majty. W sumie, przeprowadzono dziką eksmisję tuzina osób – wszystkich kobiet, wszystkich osób queer, wszystkich bardziej aktywnych politycznie i społecznie. Zostaliśmy na mrozie w tym czym staliśmy, bez domu. W kolejnym tygodniu, dzięki negocjacjom grup neutralnych udało się odzyskać część mienia.

JAK TO ODEBRAŁEM?

Fakty, tyle co powyżej, ale to każdy mógł sprawdzić sam. Jeśli chodzi o odczucia chce powiedzieć zwięźle o jednym rodzaju smutku i jednym rodzaju dumy. Smutne było dla mnie, że napastnikami, którzy ostatecznie zniszczyli skłot Syrena i którzy byli gotowi mnie zabić lub okaleczyć (np. na moje łóżko, zbijając szybę spadł kamień wielkości pięści) nie okazali się policjanci, czyścieli kamienic czy naziole – liczne ataki każdej z tych grup udawało nam się w tej dekadzie odpierać. Sprawcami okazali się ludzie, których osobiście znałem, jak myślałem do niedawna koledzy, sąsiedzi, ale też towarzysze walki. Ludzie z którymi ramię w ramię staliśmy na blokadach narodowców, z niektórymi broniliśmy inne budynki, innych wspieraliśmy np. w ich strajkach pracowniczych. Albo chociaż chodziliśmy na ich koncerty, bo ściśle politycznych działaczy była tam mniejszość 🙂 Spodziewaliśmy się tego z każdej strony, ale nie od naszych sąsiadów – co pokazuje jak mało zapamiętaliśmy z historii grup mniejszościowych w Polsce. Pogrom zawsze robią sąsiedzi.
W czasie obrony czułem też jednak pewien rodzaj dumy i satysfakcji. Za największy nasz sukces uważam bowiem nie to, jak długo się broniliśmy czy nasze wyjście bez strat, ale społeczną i polityczną grupę jaką udało się przy tych oknach zgromadzić. Słowami Pulp – „misshapes, mistakes, misfits”: anarchistki, feministki, aborcjonistki, pracownice seksualne, prekariuszki, związkowczynie, queerowe dzieciaki, osoby trans, osoby nie-polskie, aktywistki i ofiary państwowych represji stanęły ramię w ramię przeciwko bandzie kolesi broniących przemocowego typa i postawiły im zbrojny opór w skali, jaka w polskim feminizmie tego stulecia nie jest znana. Koszta psychiczne narażenia się na przemoc i jej stosowania są oczywiście wielkie, ale jeśli ktoś chce coś zrozumieć z tej sytuacji, powinien przyjąć do wiadomości, że życie wielu osób z grup mniejszościowych oraz osób nie-męskich na co dzień jest walką o minimum godności, a seksistowska czy homofobiczna przemoc, groźba pobicia, śmierci, gwałtu czaić się może na każdym rogu ulicy, a nawet w domach. Syrena była do niedawna ich bezpieczną przystanią. Może więc lepiej móc spojrzeć tej przemocy prosto w parszywy ryj i trzasnąć w niego butelką. Wierzę, że świadomość polityczna kształtuje się w walce i dlatego mam nadzieję, że kiedyś 5 grudnia 2021 okaże się radosną rocznicą, niczym nasze maleńkie, mikro-polityczne Haymarket czy Stonewall. To że przegrywamy nie jest tu najważniejsze, jak pisała w ostatnich słowach Róża Luksemburg: „Panujący kroczą od jednego pozornego zwycięstwa do kolejnego, przygotowując swoją ostateczną klęskę, a my, choć otrzymujemy ciosy, pracujemy na to by międzynarodowa rewolucja znów mogła zawołać: „Byłam, jestem, będę!” Lewicowość jest także o przegrywaniu – wie to każdy kto brał udział w społecznych walkach. Jak pisał Brecht: „pobić nie znaczy zwyciężyć”.

CZEMU TO SIĘ STAŁO?

Cała ta sprawa wydaje się – i jest! – kuriozalna. Stanowi ona jednak wynik kilku tendencji i konfliktów rozwijających się w ruchu od lat i trawiących go jak rak. Niektóre osoby dziwią się co mają gwałty tuszowane przez Rozbrat, albo sprzedaż przez nich skłotu „Odzysk” do sytuacji w Warszawie. Jeśli jednak spojrzeć na sprawę radykalnie, tj. do korzenia można zobaczyć toksyczne prawidłowości. Realnie istniejący ruch anarchistyczny, choć zawiera w sobie feministyczny nurt, jako całość feministyczny jeszcze nie jest. W wielu grupach i miejscach panuje przyzwolenie na przemoc, kultura milczenia, wykluczanie ofiar jako mechanizm rozwiązywania problemów itd. Reakcją na przemoc domową czy seksualną, seksistowską, homofobiczną i transfobiczną, bardzo często jest zjednoczony samczy front obrony sprawcy. Takie zachowanie nie tylko nie wspiera osób doświadczających przemocy, ale także szkodzi samym sprawcom, blokując możliwość zrozumienia swoich błędów, zadość uczynienia i naprawy zachowania. Próbując utrzymać „imidż” bezpiecznych środowisk czy przestrzeni, wiele osób skupia się na pudrowaniu trupa – zamiast zlikwidować źródła problemów, stara się zatamować źródła wycieku takich informacji.
Po sprawie gwałtu na Przychodni skłot ten stał się toksyczną maczojasknią. Wiele osób myślało, że to nic nie szkodzi – nie współpracujemy, nie zapraszamy ich i nie chodzimy do nich. Ale zostawienie tej sprawy nierozwiązanej, stało się gruntem, na jakim wyrosło męskie stowarzyszenie atakujące nas w niedzielę. Wyparte zawsze wraca. Klimat mizoginii i homofobii, ujemny poziom polityczny i tolerancja na przemoc stworzyły warunki, w jakich wjazd na feministyczny skłot obok, zniszczenie go i wywalenie mieszkanek wydały się wszystkim dobrym pomysłem. Albo może chociaż połowie – na Przychodni nie ma konsensusu, są większościowe głosowania xD
Dlatego bardzo się cieszę, że w końcu o „tych sprawach” mówi się głośno. Okazuje się że te „trupy w szafach” są jak najbardziej żywymi i wkurwionymi kobietami i queerami i właśnie głośno pukają od środka, żeby wreszcie z szafy wyjść – chyba wstawiły już stopę w drzwi. Jak wzywała jedna z towarzyszek na demonstracji solidarnościowej po eksmisji Syreny – czas wreszcie na skłoterskie „me too”.
Kolejnym aspektem całej sprawy jest sposób w jaki w tym ruchu uprawia się mikro-politykę. Wiele grup opiera się na nieformalnej hierarchii, a familiarne relację liderów zastępują otwartą polityczną dyskusję. Spory, które można by upolitycznić i przedyskutować, zamarzają na lata zmienione w personalne konflikty. Personalne konflikty, to także personalne zagrywki – sabotowanie działań, wykluczanie z inicjatyw, plotki i pomówienia, ferment za plecami itp. Uniemożliwia to konstruktywne rozwiązywanie sytuacji i osłabia cały ruch. Domorośli politykierzy wyobrażają sobie że polityka radykalna to coś w rodzaju miniaturki wielkiej polityki – aktywiści to coś w stylu ich partii, albo młodzieżówki, a oni są jej kierownikami. Jest to dalekie od myślenia anarchistycznego, w którym ruch jest swobodnym zrzeszeniem wolnych i równych ludzi. Jednak model ten zakorzenił się na Przychodni, od lat obowiązuje na Rozbracie i w FA, a przez wiele lat @Antoni Wiesztort próbował go narzucić Syrenie jak krowie siodło, aż grupa kazała mu się wyprowadzić. (BTW: typ który teraz piszę w tempie sraki oświadczenia Rozbratu i WSL na dwie ręce, jakby to były tylko jego kolejne trollkonta, nie pytając niewygodnych aktywistek o zdanie, a w wolnych chwilach wymyśla i śle po ludziach czarne legendy rodem z prawicowego brukowca, na temat ludzi z którymi przez lata współdziałał, by uzasadnić atak z niedzieli.). Także ten właśnie model daje przyzwolenie na przemoc i uniemożliwia ewolucję ruchu w stronę bardziej równościową. Starzy duchem aktywiści, z ego tak wielkim i kruchym jak pałac z kryształu, mają pewność że jako jedyni wiedzą co powinno się robić, mówić, myśleć i są gotowi wymusić na niepokornych podporządkowanie siłą. Szczególnie smutnym przykładem jest tu tendencja przeciwko akcjom bezpośrednim, w której gnębi się osoby już represjonowane, skazywane, osadzane i torturowane przez aparat państwa, bo jakimś dziadom wydaje się, że to straszny dramat podpalić radiowóz czy pociąć płodobusa. Arbitralne przekonania zastępują taktyczną dyskusję, a rzucanie błotem ma odgonić od ruchu „niebezpiecznych radykałów”. Ci bowiem mogliby przerwać spokojny sen tego (bez)ruchu. Przykład eksmisji skłotu Odzysk przez Rozbraciarzy do zeszłej niedzieli najbardziej jaskrawy symbol tej patologii, anarchizmu autorytarnego. W tej sytuacji Dima stał się ledwie pretekstem, „pionkiem w ich grze” (Dylan) dla osób i grup prowadzących swoją brudną politykę.
Ostatnim aspektem, jaki w tej notce poruszę jest polityka wykluczenia i podziału. Choć gęby pełne są frazesów o jedności, wiele osób i grup pozwala sobie na arbitralne i oparte o nieracjonalną nienawiść lub ignorancję dzielenie grup opresjonowanych i walk na „prawdziwe” i „fałszywe”. Najbardziej popularną formą takiego unieważniania jest chyba redukcjonizm klasowy, tj. przekonanie, że jedyną naprawdę istotną opresją jest ta związana z pozycją ekonomiczną. W związku z tym walki socjalne – pracownicze czy lokatorskie miałby być a) przeciwstawne b) ważniejsze od wszystkich innych walk. Oba te założenia są błędne – tak jak łączą się w życiu jednej osoby opresję (np. „jestem biedna, jestem kobietą, jestem migrantką”) tak łączyć powinny się walki z nimi. Jednak na tych błędnych założeniach, odklejonych od praktyki naszego ruchu, buduje się teorię, które są wodą na młyn dla konserwatystów i liberałów. Inne przykłady to choćby dzielenie kobiet na „prawdziwe” i „nieprawdziwe” przez tzw. TERFy, czyli po prostu transfobki, zajęte stawianiem muru w poprzek wspólnoty kobiet, albo seks-fobiczny stosunek części ruchu pracowniczego czy kobiecego do pracownic seksualnych i ich organizacji pracowniczych. Tego rodzaju polityki wykluczenia to niestety nic nowego na lewicy. Wobec przytłaczającej presji większościowego społeczeństwa, pojawia się pokusa wykluczenia „najbardziej problematycznych” tj. stygmatyzowanych osób i stworzenia sobie uczesanego obrazu jaki spodoba się panującym. Przykłady można mnożyć – rozpad I międzynarodówki, poparcie wojny przez II, nacjonalizm i antysemityzm przedwojennych partii socjalistycznych, wykluczanie czarnoskórych z ruchu robotniczego, a czarnych kobiet z ruchu afroamerykańskiego w U$A, mozolne walki o każdą literkę w LGBTQIA, wojny w ruchu feministycznym lat ’70… nie wchodząc w niuanse tych spraw, dobrze opisanych w wielu miejscach, wszędzie ostatecznie te podziały sabotowały walkę i służyły panującym, a inkluzywne wspólne fronty służyły wzmocnieniu walczących. Na Syrenie zawsze starałyśmy się iść tą ostatnią drogą. Podział, który udało się zbudować z nienawiści do Syreny i tego co zawsze sobą reprezentowała, w te niedzielę wydał swój plon.

CO ROBIĆ?

Obecnie główną reakcją na te sprawę jest brak reakcji, albo słowa. Oczywiście słowa mają swoją wagę – wiele z nas ranią kłamstwa wypisywane przez Rozbrat, Przychodnię i pewne osoby z WSL, a także znaczące milczenie niektórych środowisk warszawskich, oraz ignorancko-śmieszkowe wypowiedzi różnych mędrków internetowych. W uszach dzwoni szczególnie cisza tych wszystkich, którzy wiedzą co powinni zrobić i powiedzieć, ale dla wygody, z oportunizmu czy strachu wybierają milczenie biernego świadka i z rozdziawioną japą gapią się na rozwój wydarzeń, niezdolni kiwnąć palcem, albo w ogóle wesoło kręcą się na karuzeli żartów w soszjalach. Wzmacniają i cieszą wyrazy wsparcia i solidarności od dziesiątek grup w mieście, kraju i na świecie.
Jednak to co moim zdaniem należy zrobić, to podjąć konkretne kroki. Ostracyzować i wykluczyć z przestrzeni, wydarzeń, grup antyautorytarnych wszystkich sprawców i uczestników napaści na Syrenę. Bojkotować ich miejsca i wydarzenia. Wesprzeć osoby i grupy poszkodowane, które potraciły swoje miejsce do życia i działania, często potrzebują pomocy socjalnej, emocjonalnej, psychicznej, jakiejkolwiek. Ale przede wszystkim upewnić się, że w twojej grupie nie zapuszcza korzeni ten sam grzyb, który nam zabrał cały dom. Zero tolerancji dla przemocowych typów, koniec milczenia o doznawanej przemocy, koniec chodzenia pod ścianami i ukrywania swoich opresji, koniec nieformalnym hierarchiom i samozwańczym liderom, koniec personalizowaniu politycznych sporów, koniec tolerancji na prawicowe pierdolenie po którym wyciera się mordę „prawdziwym ludem”. Koniec homofobii, mizogini, seksizmowi, transfobii, patriarchatowi – koniec tolerowania, milczenia, relatywizowania ich.
Rewolucję to nie są wielkie wydarzenia i wystrzały z pancerników. Rewolucję zaczynają się od rzeczy małych, drobnych gestów oporu w pracy, w domu, w grupie, w relacji. Jak pisał Tarde, Rewolucja Francuska nie zaczęła się od szturmu na Bastylię ani w Sali do Gry w Piłkę. Zaczęła się wtedy gdy pierwszy chłop czy chłopka gdzieś na południu Francji nie zdjął czapki przed „swoim” panem. Potem ktoś ten gest zobaczył, ktoś go powtórzył i pomalutku feudalizm zaczął trzeszczeć. Wierzę, że tak samo może być z patologiami w naszym ruchu. Zacznijmy od małych, wkurwiających, codziennych opresji i niszczmy je, zanim rozrosną się w tłum eksmitujący nas z domu. Jeśli nie będziemy umiały oczyścić ruchu z tych patologii, nie ma on żadnej racji bytu – stanie się klubem kolesi walących browary do takiej a nie srakiej muzyki. (To jest wasza anarchia / […] / Nie odróżnicie dobrego od zła / Wasz system wartości nie istnieje). Jednak żeby to zrobić nie wystarczą słowa – jeśli chcecie nam naprawę pomóc i okazać solidarność, to zamiast lamentować – organizujcie się i walczcie. Tylko tak możemy zachować w tym całym mroku nadzieję na to, że jeszcze kiedyś spotkamy się pod czarno-fioletowym i czarno-różowym sztandarem i damy sobie trochę czułości na ruinach tego pierdolonego lunaparku.
„Faktom z dziedziny dyktatury nie wolno przeciwstawiać słów, lecz fakty z dziedziny wolności. Funkcjonariuszom dyktatury nie wolno przeciwstawiać funkcjonariuszy, którzy inaczej mówią, lecz ludzi, którzy inaczej żyją i postępują” (Silone)
REWOPZDR,
Tadek Zinowski
Ps. Na zdjęciu napis na ścianie pokoju z którego mnie wyrzucono, który jedna z towarzyszek wykonała swoją krwią miesiączkową.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *