„Trudno uwierzyć, że w piątek tydzień temu dokładnie w porze, gdy zaczęłam pisać tę relację, siedziałam w Cafe Kryzys mieszczącej się w Syrenie”
Publikujemy głos Krystyny, wieloletniej towarzyszki bardzo wielu z naszych walk i współzałożycielki Syreny.
Używam zaimków „ona/jej” (ale ludzie wtedy często robią „ojej”). Działam w kolektywach feministycznych, obecnie jestem m.in. członkinią Porozumienia Kobiet 8 Marca.
Trudno uwierzyć, że w piątek tydzień temu dokładnie w porze, gdy zaczęłam pisać tę relację, siedziałam w Cafe Kryzys mieszczącej się w Syrenie na spotkaniu z wrocławskim kolektywem FORK. Tematem był cyberfeminizm i techno-patriar-kapitalizm. Wygląda na to, że było to ostatnie wydarzenie na skłocie Syrena. Bo obecny budynek na Wilczej 30 to już nie skłot Syrena.
Rechocik historii – spotkanie o tym, w jaki sposób porządek patriarchalno-kapitalistyczny kontroluje każdą przestrzeń naszego życia, w tym internet, odbyło się dwa dni przed tym, gdy ten sam porządek przejął jedną z niewielu w Polsce fizycznych przestrzeni oporu przed dominacją patriarchatu, kapitalizmu, queerfobii, transfobii.
Nie bez przyczyny łączę patriarchat z kapitalizmem. Po pierwsze – są nierozerwalnie powiązane. Po drugie – kapitalizm to ciągłe dążenie do pomnażania własności. Banda związana z Przychodnią, posiadająca już „swoje” miejsce życia i działania, 5.12.2021 przejęła kolejną fizyczną przestrzeń. Zrobiła to na dodatek idąc po linii władz – poprzez skrajną przemoc usuwając na margines te same osoby i idee, których obecne władze nienawidzą, idee i osoby najmocniej krytykujące i podkopujące obowiązujące status-quo.
Teraz o tym, co widziałam i czułam w niedzielę 5.12.2021 będąc w Syrenie i o tym, co doprowadziło do mojej tam obecności.
O tym, że w Syrenie jest problem z przemocą i że kolektyw próbuje rozwiązać ten problem wiedziałam od dłuższego czasu. W końcu od członkiń i członków kolektywu dowiedziałam się, że wyczerpały się podejmowane przez kolektyw Syrena drogi dogadania się z D. – mieszkańcem Syreny stosującym przemoc. Dołączyłam do reaktywowanego kolektywu społecznego Syreny. Już wcześniej byłam z Syreną mocno związana – współtworzyłam ten kolektyw kiedy pisaliśmy pierwszy manifest, kiedy otwieraliśmy poprzednie miejscówki, jeszcze zanim została otwarta Wilcza 30, potem tam działałam i mieszkałam.
Jest dla mnie oczywiste, że gdy pojawia się przemoc, trzeba się mobilizować i na nią reagować. Dlatego nie rozumiem zarzutów, że obecny kolektyw społeczny nie jest uprawniony do podejmowania decyzji, bo zawiązał się dopiero w odpowiedzi na problem. Kolektyw społeczny złożony jest z grup i osób aktywistycznie związanych z Syreną, którym zależało na utrzymaniu Wilczej 30 jako miejsca wyrwanego porządkowi opartemu na patriarchacie, kapitalizmie, queer i transfobii. Mamy silniejszą legitymizację działań niż ktokolwiek inna. Uporczywe nazywanie przez Przychodnię, Rozbrat i resztę tej korporacji kolektywu Syrena „środowiskiem Stop Bzdurom” to polityczna taktyka służąca zmarginalizowaniu nas jako małej grupki interesu (ale SB oczywiście cenię szalenie).
Podczas trwających kilka tygodni spotkań rozmawialiśmy o tym, jak rozwiązać problem mieszkania w Syrenie osoby stosującej przemoc, a także jakimi działaniami podtrzymywać Syrenę jako przestrzeń możliwie bezpieczną dla, mówiąc wprost, osób innych niż cis-kolesie. Kolejne rozwiązania, o których poczytać można dokładnie w informacjach od Syreny, nie zadziałały. Chcę tu mocno podkreślić, że za niepowodzenie prób rozwiązania problemu przemocy domowej w Syrenie współodpowiedzialny jest Bartek, inny mieszkaniec budynku, co wyraźnie widziałam gdy z rzadka (bodaj dwa razy w ciągu kilku tygodni) pojawiał się na spotkaniach kolektywu.
D. poproszono o wyprowadzkę, olał tę prośbę, dostał list ze wskazanym terminem wyprowadzki, olał ten list, osoby poszły zapytać czy i kiedy się wyprowadzi, olał to pytanie. Kolektyw społeczny podjął decyzję o wyegzekwowaniu wezwania do wyprowadzki.
W niedzielę 5.12.2021 nie byłam wewnątrz budynku przy pokoju D. Razem z kilkoma osobami stałam na podwórzu, obserwując co dzieje się na Przychodni, bo od początku bałyśmy się ich reakcji. Sam ten lęk jest znamienny – nie pojawił się bezpodstawnie, czego najlepszym dowodem jest to, co się potem wydarzyło. Na początku podwórze Przychodni było puste, nie było widać nawet nikogo w oknach. W pewnym momencie, domyślam się że po tym, gdy partnerka D. „zadzwoniła po chłopaków” (tę zapowiedź słychać na opublikowanym przez nią filmiku z wyprowadzania D. z pokoju) kilku członków kolektywu Przychodnia (byli to bez wyjątku sami cis-kolesie, w tym A…sz, o wysokiej pozycji w tamtym kolektywie, członek także m.in Inicjatywy Pracowniczej) podeszli do furtki. Od razu domagali się wpuszczenia na teren Syreny. Rozmawialiśmy stosunkowo długo, tłumaczyły_liśmy im, żeby dali spokój, że ta sprawa nie ma nic wspólnego z Przychodnią, że jeśli chcą wesprzeć D. to niech pomogą mu w znalezieniu domu. Nasi rozmówcy wciąż tylko żądali otwarcia furtki. W międzyczasie widziały_liśmy kolejne ekipy ludzi wychodzące z budynku oraz podchodzące lub podjeżdżające pod bramę Przychodni i wpuszczane na podwórze. Pusty wcześniej teren się zaludniał. Po zmroku widzę średnio, ale na tyle dobrze, by rozpoznać, że byli to kolesie, zwłaszcza że co jakiś czas kolejni z nich podchodzili do płotu, żeby nam nawrzucać, pogrozić, pokrzyczeć w stylu „jesteście pojebani, zobaczycie co będzie, to się tak nie skończy” itp. Grozili i odchodzili, nie słuchali co mówimy. W pewnym momencie z grupą kolesi rzeczywiście podeszła JEDNA osoba o tzw. kobiecym genderze, również po to, żeby się na nas powydzierać. Mam radę, by następnym razem krzyczała z przepony, bo tak to sobie zedrze gardło.
Po dłuższym czasie A., członek kolektywu Przychodnia, chwycił za założonego przez nas na furtce U-locka i zapytał: otwieracie czy nie? Zaprzeczyły_liśmy. Odpowiedział:
„TO JEST DZIEŃ, GDY TEN SKŁOT SIĘ SKOŃCZY”.
Następnie A. przyniósł przedłużacz. Tutaj mała anegdotka. A.- jeśli nadal masz mind-fuck i nie wiesz, czy ci się to przyśniło, to wiedz, że faktycznie musiałeś szukać drugiego przedłużacza. Ten pierwszy dosięgnęły_liśmy przez płot i po szarpnięciu nawet wtyczka puściła, udało się w całości przeciągnąć go do nas. Tak czy siak A. przyniósł drugi przedłużacz, podpiął szlifierkę kątową i zaczął ciąć u-locka. Oblałam furtkę wodą żeby przerwać cięcie. W tym momencie obok mnie rozbiła się pierwsza butelka rzucona ze strony Przychodni. Poleciały kolejne butelki i kamienie, potem petardy, świece dymne. Pod ich gradem osoby od nas biegały po kolejne wiadra z wodą, żeby udaremnić otwarcie furtki. Od osób związanych z Przychodnią albo z tamtejszą bandą słyszałam, że osoby od nas miały kaski i gogle, że to dziwne, że się tak przygotowały, skoro chciały_liśmy tylko wyprowadzić D. z domu. Tak, osoby od nas miały kaski i gogle, bo wiedziały do czego jest zdolna banda z Przychodni i to się potwierdziło.
Żałuję, że nie miałam kasku. Nie mieszkałam ostatnio w Syrenie, nie miałam regularnego kontaktu z bandą z Przychodni, nie wyobrażałam sobie, że ktokolwiek, kto nie jest policją albo naziolami może nam coś takiego zrobić. Tak czy siak nie mając kasku, bojąc się o swoje życie i zdrowie, uciekłam do bramy Syreny przed rzucanymi ze strony Przychodni przedmiotami. Nie pamiętam co robiłam przez kolejną chwilę, nie wiem nawet czy to było kilka czy kilkanaście minut czy może jeszcze dłużej. Byłam w kompletnym szoku. Wiem, że w którymś momencie poszłam do budynku szukać kilku osób, z którymi przyszłam, sprawdzić czy są bezpieczne. Pamiętam, że myślałam też o tym, że potrzebuję się ogrzać, bo od kilku godzin stałam na mrozie. Teraz, wiedząc co działo się później, widzę, jak absurdalna była to myśl. A z drugiej strony jak „normalna” – przecież zachowanie bandy z Przychodni i dalszy rozwój wydarzeń były niewyobrażalne.
W którymś momencie, chyba gdy banda z Przychodni przecięła już furtkę i wdarła się na podwórko Syreny, dołączyłam do osób obserwujących podwórze z okien budynku. „Naszych” osób już tam nie było. Wzięły_liśmy butelki, które na 11.11 przygotowały_liśmy przy oknach od strony Wilczej na wypadek ataku nazioli. Okazało się, że Przychodnia zrealizowała to, czego naziolstwo nie zrobiło. Żeby banda z Przychodni nie podeszła do bramy Syreny rzucaliśmy na podwórze butelkami. Oni rzucali butelkami w okna i niestety z wstydem muszę przyznać, że nawet rzucając z góry miałam mniejszy zasięg niż te typki rzucając z dołu. Widząc tę bandę, ich liczebność i militanckie przygotowanie, bałam się o swoje zdrowie i życie. I to do cholery nie był nieuzasadniony lęk. Widziałam jedną z osób od nas z twarzą zalaną krwią, która jeszcze przed wejściem przychodniowej bandy na teren Syreny dostała od nich butelką, na SORze okazało się, że ma pękniętą czaszkę. Innej dziewczynie pękł kask od uderzenia kamieniem – nie chce sobie wyobrażać, jak wyglądałaby jej głowa, gdyby nie miała kasku. Widziałam obok mnie przerażone osoby, które były w stanie powtarzać tylko „chcę stąd wyjść, chcę stąd wyjść”. W obronie robiłam to, co mogłam i umiałam i gdybym miała możliwość i umiejętności zrobić więcej, na pewno bym zrobiła. Tamta banda była jak chmara kiboli, którzy tylko czekają na okazję, żeby coś rozpierdolić i komuś wpierdolić, i demolują miasto bo legia przegrała albo legia wygrała. Wyrywali drzwi szop, rozbijali meble, stoły, i chroniąc się nimi podchodzili pod budynek.
W narracji po wydarzeniach z 5.12 pojawiła się ze strony Przychodni informacja o rzekomej próbie mediacji, że niby mediatorka nie została przepuszczona. To jest jakaś kompletna bzdura. Najpierw przez bramę prowadzącą na Wilczą została wypuszczona ekipa Food Not Bombs, która gotowała wtedy posiłki (co swoją drogą jest dość absurdalne). Razem z tą ekipą wyszła część osób od nas, w stanie paniki i skrajnego przerażenia. Potem z Przychodni ktoś tam krzyczał, że osoba idzie mediować, żeby nie rzucać na podwórko. Ale jednocześnie sami rzucali. Przestały_liśmy rzucać, oni też przestali. Ktoś od strony Przychodni przeszedł przez podwórze do bramy Syreny. Ale zaraz za tą osobą zaczęły przebiegać kolejne osoby i nie przestawały, mimo że protestowały_liśmy z okien. Skoro my słyszały_eliśmy z dołu wołanie o mediacjach, osoby na dole musiały słyszeć nasze protesty. Znowu zaczęły_liśmy się bronić.
Zresztą już wtedy totalnie nie rozumiałam o co im chodzi z tą mediacją – idzie się mediować do strony, która atakuje, nie do atakowanych. Bo co niby taka mediatorka by nam powiedziała? „Poddajcie się?”. To nie są mediacje. I co by takie mediacje miały osiągnąć? Że oni trochę przestaną atakować, a my się trochę poddamy? W żadnym momencie Syrena nie zaatakowała Przychodni. Nie chciały_iśmy mieć z Przychodnią niż wspólnego, od początku mówiły_liśmy, że to nie ich sprawa. To oni przecięli kłódkę, wdarli się na podwórze Syreny i chcieli wejść też do budynku.
Widziałam płaczące, przerażone osoby. Koleżanka powiedziała mi, że dzwoniła do znajomych osób z różnych grup powiązanych z Przychodnią lub z osobami z Przychodni, żeby uspokoili tę bandę, żeby im powiedzieli „co wy kurwa odpierdalacie”. W Przychodni aktywnie działają m.in. członkowie i członkinie Inicjatywy Pracowniczej. Te osoby nie odbierały.
[Offtop] Robiłam ostatnio porządki, oddawałam ciuchy których nie noszę. Koszulkę IP, której członkinią swego czasu byłam, zostawiłam sobie z sentymentu. Teraz nie wiem co z nią zrobić, oddać głupio bo nie chcę żeby, ktoś w niej chodził, wyrzucić głupio, bo to jednak ubranie. Może wyhaftować szubieniczkę nad logo…? Albo do nazwy IP dodać „… popiera przemoc” lub wprost „.. jest zjebana”?
Coraz więcej osób od nas mówiło o ewakuacji. Część już podjęła taką decyzję, część się jeszcze wahała. W końcu padła skądś informacja, że banda z Przychodni wdarła się do budynku. Uciekły_liśmy, nie przez bramę, nie przez drzwi. Po drodze trafiłam do pomieszczenia, w którym mało kto bywa. Miałam ochotę zwinąć się gdzieś w ciemnym kącie, pod jakimś meblem, i przeczekać aż sobie pójdą, licząc, że mnie nie znajdą. Bo widziałam w nich taką zaciętość i agresję, że byłam pewna, że będą szukać ludzi po domu. I znowu okazało się, że nie bałam się bezpodstawnie – kolejnego dnia dowiedzieliśmy się, że wszystkie zamki w drzwiach pokojów zostały rozwalone, a pokoje przegrzebane.
Mam żydowskie pochodzenie. Dokładnie tak wyobrażałam sobie pogrom.