Moja eksmisja
Hotel robotniczy „Magat” przy ulicy Przeworskiej 1 w Warszawie, miejsce zesłania wielu eksmitowanych w stolicy, zdjęcie pochodzi ze strony Centrum Informacji Anarchistycznej.
Jak trafić na ulicę? O przepraszam nie tak od razu! Najpierw na ulicę Przeworską 1, gdzie znajduje się hotel robotniczy z tzw. pomieszczeniami tymczasowymi lub do noclegowni. Bardzo nietrudno, jak się wydaje tym, którzy nie mają bladego pojęcia, kto jest od 22 lat w większości ofiarą przepisu w polskim prawie lokalowym pozwalającego eksmitować znaczącą część lokatorów z zasobów mieszkaniowych, czy to komunalnych, spółdzielczych czy prywatnych na bruk. Nie zastanawiają się nad tym, jak niszczący jest ten przepis i komu nasze społeczeństwo je zawdzięcza. Bezdomni to nie wyłącznie śmierdzący miłośnicy mocnych trunków, śpiący na klatkach, w autobusach, na ławkach w parku czy dworcach kolejowych lub autobusowych przeganianych stamtąd przez ochronę w chłodne dni. Są to częste widoki polskich miast, ale te osoby są na dnie życia nie bez przyczyny i bardzo często nie ze swojej winy. Bezdomnym może być każdy, ja i ty.
Kiedy minister Barbara Blida odpowiedzialna w rządzie Waldemara Pawlaka za mieszkalnictwo przeprowadziła ten przepis miałem trzynaście lat. Od kilku miesięcy mieszkałem z mamą w nowym mieszkaniu. Od samego początku mieszkania w nim były same perturbacje, które będą mi towarzyszyć przez następne osiemnaście lat mego mieszkania na warszawskiej Kępie Gocłowskiej. Moja historia zaczęła się latem 1992 roku, gdy ówczesna SBM „Osiedle Młodych” największa spółdzielnia mieszkaniowa na warszawskiej Pradze Południe zaproponowała mojej matce zamianę mniejszego mieszkania na większe. Problem w tym, że propozycja została skierowana do niewłaściwej osoby. Moja mama miała problem z regulowaniem płatności za czynsz w dotychczasowym mieszkaniu zajmowanym przez nas od 1986 roku. Sprawy nie ułatwiał stan psychiczny mamy, który po tragicznej śmierci najstarszej siostry w marcu 1991 roku zaczął się z roku na rok pogarszać, a wraz z nim również moje psychiczne samopoczucie. Na moje losy mieszkaniowe nałożyły się zdrowotne mamy.
Polska udaje od zawsze, że ludzie z problemami psychicznymi są dla jej instytucji oraz jej urzędników osobami niewidzialnymi. Tak też było z moją mamą. Miała wszystkie prawa (tzw. czynności prawne), mogła decydować w imieniu swoim oraz moim, jako małoletniego. Już przed zamianą mieszkań jesienią 1993 roku korzystała często z pomocy praskiej opieki społecznej, ale żaden urzędnik socjalny znający moją mamę oraz jej problemy czynszowe nie sprzeciwił się zamianie i nie wyraził na ten temat żadnej opinii. Z kilku dokumentów i listów spółdzielni SBM „Ateńska”, która podlegała SBM „Osiedlu Młodych”, a zachowanych przeze mnie, moja mama była wzywana do regularnego uiszczania opłat za zajmowany ze mną lokal. Najwidoczniej nie był to duży dług, który pozwalał ją i mnie nie wykluczyć z członkostwa w spółdzielni. Już sam fakt, że mama korzystała z pomocy opieki społecznej powinien zainteresować pracowników spółdzielni mieszkaniowej i zmusić ich do wstrzymania procesu zamiany. W książęce czynszowej mamy z lat 1993-1995 płatności czynszowe są regulowane do momentu zamiany mieszkań, a po nich są to już sporadyczne płatności. Jest to wynikiem pogarszającego się z biegiem czasu stanu psychicznego mamy, a ten rzutował bardzo na mnie będącego wówczas nastolatkiem. Ja wytworzyłem swój świat, a mama bez pomocy nikogo swój własny, zadłużając nasze dwupokojowe mieszkanie od samego początku. Mama korzystała z dodatków mieszkaniowych na tyle, że kiedy ledwie przekroczyła próg dochodowy przestała z nich korzystać.
Dług rósł i w końcu w 2000 roku groziła nam eksmisja na bruk wydana przez sąd. Do eksmisji nie dochodzi, gdyż mama jakimś cudem znajduje sumę na spłacenie długu. Zostaje przywrócone moje i mamy członkostwo w spółdzielni, a ja rzucam pomysł zamienienia mieszkania na mniejsze. Urzędniczka OPS, która pomogła mamie spłacić dług, uznała mój pomysł za niedorzeczny i kazała mnie iść do pracy i wesprzeć mamę w opłatach, co zresztą robiłem, jak umiałem. Nie byłem jednak w stanie pokryć wzrastający czynsz, a dług znowu zaczął rosnąć, po latach wróciliśmy do punktu wyjścia i znowu nad nami zawisło widmo eksmisji. W końcu do niej dochodzi pod koniec kwietnia 2011 roku.
Moja historia jest nieodosobnionym przykładem, że osoby z poważnymi problemami psychicznymi, znajdująca się bez pomocy ze strony państwa doprowadzają do zadłużenia mieszkania i w końcu eksmisji na ulicę. W mojej historii nakładają się dwie z wielu dysfunkcji polskiego państwa odwróconego od najsłabszych obywateli, brak pomocy osobie chorej psychicznie oraz reakcji na wzrastający dług czynszowy. Problem mamy był widoczny od lat, ale nie interesowało to urzędników socjalnych, co zrobić oraz jak rozwiązać zdrowotny i mieszkaniowy kłopot mamy. Rzucono to od samego początku wyłącznie na mnie. Nawet gdybym podołał finansowo z czynszem za mieszkanie, pogarszający się stan zdrowotny mamy zmusiłby mnie do ograniczeń zawodowego, a w końcu do porzucenia pracy celem wyłącznie opiekowania się mamą, co przy braku wsparcia ze strony państwa doprowadziłoby nas do tego samego niewesołego finału – eksmisji. Osoby poważnie chore czy to fizycznie, czy psychicznie są zostawione wraz ze swoimi opiekunami i członkami rodziny samymi sobie, przy niskich zasiłkach serwowanych przez ZUS oraz w systemie kapitalistycznym, gdzie liczy się tylko bycie zdrowym 24 godziny na dobę. Gdy spada na nas ciężka choroba i przy braku środków do życia, jest nie do uniknięcia przejechanie przez walec znieczulicy nie tylko urzędników, ale także większości społeczeństwa. Zostałem podwójnie ukarany, wpierw chorobą matki, a potem eksmisją. Trudno mi jest wierzyć w coś tak mglistego, jak państwo, które nigdy nie stanęło po mojej stronie oraz stronie osób w podobnej jak ja sytuacji.
Puentą mojej historii mieszkaniowej jest zachowanie komornika w dniu eksmisji, gdy zobaczywszy, że w mieszkaniu są tylko kiepskie meble i stare gazety, które mama nie wyrzucała przez lata, wyraził swoje rozczarowanie podczas odczytywania protokołu. Liczył jeszcze na dodatkowy zarobek na ludzkim nieszczęściu.