Jak symboliczne gesty oporu zamienia się w akty przemocy – w reakcji na krytykę napisów na knajpie Tel-Aviv.
24 marca izraelski żołnierz zastrzelił leżącego na ziemi Palestyńczyka – dramatyczną scenę nagrał aparatem telefonicznym przypadkowy świadek. Nagranie opublikowała izraelska organizacja praw człowieka B’Tselem. Na wideo widać leżącego na ziemi Palestyńczyka, prawdopodobnie jest nieprzytomny. W pewnym momencie, jeden z otaczających go żołnierzy izraelskich repetuje karabin i strzela do niego zabijając go. Trzy dni później na fasadzie knajpy Tel-Aviv przy ul. Poznańskiej w Warszawie pojawiają się hasła: „wolna Palestyna”, „mur to hańba wasza”, „syjonizm to rasizm”.
Jak myślicie, które z tych zdarzeń odbiło się szerszym echem w lewicowych i liberalnych mediach, i na które z nich spadła większa fala krytyki ze strony tych środowisk?
Gazeta Wyborcza w swoim artykule kategoryzuje sprawców jako „wandali”, koncentrując się na oświadczeniu właścicieli restauracji, opublikowanym na facebooku. Portal Strajk.eu bardziej zachowawczo pisze o „niefortunnym ataku palestyńskich aktywistów”, którzy błędnie ocenili „pro-izraelskość” knajpy. Autor wysnuwa tę tezę również wyłącznie w oparciu o stanowisko samego menagera lokalu, który stanowczo dementuje powiązania restauracji z polityką jakiegokolwiek państwa czy organizacji. Deklaruje, że lokal nie prowadzi sprzedaży izraelskich produktów. Antyfaszystowski portal 161info.cafe wysnuwa śmielsze wnioski: sugeruje prowokację nazistowskich środowisk, które pod płaszczykiem antysyjonizmu chcą siać antysemicką nagonkę. Cały przekaz w mediach, staje się jednolity: nikt nie podejmuje wysiłku aby znaleźć i opisać kontekst akcji protestacyjnej. Wszystkich za to urzeka hasło „make hummus not wall” napisane przez prowadzących knajpę w poście na facebooku. Dzięki temu, akcja polityczna staje się zwykłym aktem wandalizmu, a uwaga odbiorców koncentruje się wokół dramatu mieszkańców “świeżo” odnowionej kamienicy.
Zaskakująca jest “jednomyślność” tak różnych mediów – warto więc przyjrzeć się reakcjom, które zgodnie potępiły ten akt sprzeciwu. Choć perspektywa Gazety Wyborczej wcale nie dziwi, to jednak po mediach lewicowych, słynących z bardziej krytycznego i kompleksowego spojrzenia na polityczne problemy, można by oczekiwać mniej jednostronnej perspektywy.
Restauracja Tel-Aviv została założona w 2010 roku wpisując się w gwałtowny proces gentryfikacji ul. Poznańskiej. Podczas otwarcia (i przez parę następnych lat) zamożnych gości restauracji witała wielka flaga państwa Izrael oraz bogaty wybór win z nielegalnie okupowanych przez Izrael wzgórz Golan.
Co złego jest w wykorzystywaniu symboliki legalnego demokratycznego państwa i sprzedawaniu jego produktów?
Nie trzeba chyba przypominać o dominacji Izraela i jego imperialistycznym charakterze, a także brutalnej kolonizacji dokonywanej przez to państwo na terenach palestyńskich. O złamanych konwencjach międzynarodowych, setkach tysięcy burzonych domów, masowych wysiedleniach. A może właśnie trzeba? Może warto przypominać o zbrodniach Izraela na ludności palestyńskiej, które składają się w obraz polityki celowej eksterminacji, osiąganej poprzez niszczenie infrastruktury sanitarnej, ograniczenie dostępu do wody, żywności i ziemi, blokadę handlową, atakowanie szkół i szpitali aż po wysoką inkarcerację, bombardowania i rzeź ludności cywilnej. Być może nie ma nic złego w identyfikowaniu się z symboliką państwa apartheidu prowadzącego segregację etniczną ludności, ale w takim razie nie ma też powodu, żeby atakować środowiska flagujące się krzyżami celtyckimi czy sztandarami konfederacji.
Krytykom akcji, kompletnie umknął także kontekst ekonomiczny: co złego jest w sprzedawaniu izraelskich produktów i czemu ma służyć bojkot konsumencki Izraela?
Dochody z eksportu izraelskich produktów stanowią niemal 5% rocznego PKB tego kraju. Oznacza to, że co 20 szekel przychodu pochodzi właśnie od zagranicznych konsumentów lub rządów ich państw. Kampania BDS (pl: Bojkot, Deinwestycje, Sankcje) to prowadzona od ponad dekady międzynarodowa akcja społeczna – odpowiedź na apel uciskanej ludności Palestyny. Oprócz indywidualnych osób, wśród których należy wymienić nie tylko konsumentów, ale także akademików i artystów (bojkot akademicki i kulturalny) do akcji włączają się oficjalne instytucje, takie jak organizacje pozarządowe, związki zawodowe oraz organizacje religijne, a także instytucje międzynarodowe (jak choćby agencje Unii Europejskiej). W Polsce niestety świadomość dotycząca odpowiedzialnej konsumpcji stoi na niskim poziomie. Nic więc dziwnego, że politycznej wagi bojkotu izraelskich produktów nie dostrzegają nawet lewicowi aktywiści.
W samym kontekście konsumenckiego bojkotu warto jednak podnieść szczególnie skandaliczną kwestię, jaką jest sprzedaż produktów pochodzących z nielegalnych izraelskich osiedli na zachodnim brzegu Jordanu, czy stref okupowanych jak wzgórza Golan. Takie właśnie produkty można wybrać z karty win restauracji Tel-Aviv. Choć menager lokalu oficjalnie odżegnuje się od sprzedaży towarów importowanych z Izraela, na facebooku restauracji można znaleźć umieszczone zaledwie miesiąc temu oferty wyprzedaży izraelskich win. Na innym zdjęciu właścicielka restauracji podnosi dwa palce w geście pokoju zachwalając „izraelskie pity”.
Ponad to, menager lokalu Tel-Aviv – Marcin Gilowski – w wypowiedzi dla Strajk.eu podkreśla, że sama restauracja jest neutralna wobec polityki jakiegokolwiek kraju, a z Izraelem łączy go jedynie nazwa. Tymczasem nazwa“Tel-Aviv“ nie jest neutralna. Nazwa miasta pochodzi z noweli Herzla, autora koncepcji syjonistycznej. Miasto powstało jako modelowa stolica mono-etnicznego państwa, miasto “czysto żydowskie” tworzone w opozycji do “brudnych” Jaffy i Jerozolimy. Nie powstałoby bez krwawych czystek i wysiedleń ludności Palestyńskiej. Wchłonięcie Jaffy, sterroryzowanej i wyludnionej wcześniej przez syjonistyczne bojówki, to modelowy przykład kolonizacji. Nie przypadkiem to właśnie tu ogłoszono powstanie Izraela w 1948. Tel-Aviv to także perełka kapitalistycznego rozwoju – miasto drapaczy chmur i niebotycznych czynszów jest neoliberalnym eldorado. Tymczasem właścicielka restauracji Malka Kafka napisała wczoraj na swoim facebooku: „Dla mnie Tel Aviv, ten w Izraelu to symbol akceptacji, tolerancji, współistnienia. Miejsce, w którym bez względu na wyznanie, pochodzenie, homo- , hetero- transseksualizm, wiek i inne pozornie dzielące cechy wszyscy żyją razem. Dobrze żyją razem. Dlatego nazwałam to miejsce tu w Warszawie TEL AVIV”. Nie nadmieniła jednak, że dobrze żyje tam się wszystkim, prócz wysiedlonej ludności – czyli wszystkim tym, którzy nie są Palestyńczykami. Zapomniała także dodadać, że miasto to bańka, że 30 km od niego stoi wysoki na 6 metrów betonowy mur, pozwalający na funkcjonowanie tego pozornego raju tolerancji i równości.
Na oficjalnym profilu lokalu na FB, pod postem informującym o poniedziałkowej akcji pojawia się komentarz “Israel is love” – restauracja Tel-Aviv “lubi to”.
Jednak sprzedaż izraelskich produktów, dekorowanie lokalu flagami Izraela czy treści umieszczane na stronie restauracji to nie jedyne argumenty świadczące o pro-syjonistycznych sympatiach właścicieli.
Choć wśród izraelskiej symboliki na ścianach Tel-Avivu można znaleźć romantyczne zdjęcie Izraelczyka całującego się z Palestynką ponad granicą muru, to jednak polityczna działalność właścicielki burzy obraz naiwnego obiektywizmu.
Malka Kafka, która prowadzi tę „neutralną wobec konfliktu” restaurację od 6 lat, była organizatorką syjonistycznej demonstracji „o prawo Izraela do obrony” w 2006 roku. Jej zdjęcia z tej demonstracji oraz wypowiedzi są opublikowane w gazecie internetowej „wiadomości24.pl”. Można się z nich dowiedzieć, że Malka Kafka uważa, iż działania Izraela mają charakter obronny, a odpowiedzialność za konflikt oraz liczba jego ofiar są symetryczne.
Jeśli to nie jest pro-syjonistyczna postawa, to co w takim razie nią jest?
Jeśli właściciele restauracji Tel-Aviv mają w tym zakresie czyste sumienie, to dlaczego ukrywają i kłamią, że nie sprzedają produktów z Izraela, które zachwalają na swoim facebooku? Czyżby pracownicy knajpy potajemnie je szmuglowali? Być może chcieli w ten sposób dorobić do swoich skandalicznie niskich 8zł/godz., które dostają za pracę w tym przyjaznym miejscu?
W tym kontekście dziwi nie tylko sama krytyka akcji zabrudzenia fasady pro-palestyńskimi hasłami, o której formę i skuteczność można i warto się spierać, ale sam kaliber zarzutów wysuwanych przez niektórych publicystów/ki i ich bezkrytyczna łatwowierność. Żadna z osób podejmujących krytykę tej akcji nie zadała sobie nawet minimum trudu by wyjść poza narzuconą – a przez to intuicyjną – narrację. Nie chodzi bynajmniej o uznanie ich złej woli, ale zwykły brak rzetelności. Każdy, kto choć trochę zna sytuację na Bliskim Wschodzie i globalny układ sił powinien zdawać sobie sprawę z różnicy między faktami a propagandową narracją.
Szczególnie silnym narzędziem kontrolowania antysyjonistycznej krytyki jest automatyczne utożsamienie politycznej krytyki państwa z antysemityzmem. Tezę tę podważa nie tylko sama definicja i rozróżnienie państwa Izrael od tożsamości żydowskiej, ale też praktyczne zaangażowanie tysięcy Żydów w ruch antysyjonistyczny. Żeby ich zakwalifikować jako antysemitów, izraelska propaganda stworzyła nawet pojęcie „self hating jew” („samonienawidzących się żydów”). Wszystkie te zabiegi mają na celu utożsamienie żydowskości z państwem Izrael i ideą syjonistyczną. Nabieranie się na nie ma jednak czysto antysemicki charakter, gdzie oceniamy ludzi nie na podstawie ich politycznych wyborów tylko w oparciu o kryteria etniczne. Dlaczego więc wzburzamy się, gdy Żydów klasyfikuje się jako jednolitą grupę interesów, a sami przyjmujemy tę perspektywę kiedy zostaje zapośredniczona przez aparat państwowy? Czy przyjmujemy, że jakieś państwo czy jego konkretni przedstawiciele o danym pochodzeniu, mogą wypowiadać się w imieniu całej grupy etnicznej?
Autorzy/rki 161info.cafe sugerują, że atak był nazistowską prowokacją, której podłożem był antysemityzm. Wnioski te wysnuwają jednak bezpodstawnie. Nie tylko dlatego, że napisy miały antynacjonalistyczną treść wartościującą rasizm w kategoriach negatywnych, ale także dlatego, że odnosiły się nie do etnicznego pochodzenia pracowników czy właścicieli, ale do linii politycznej reprezentowanej w tym lokalu. Zrównywanie napisów o treści „wolna Palestyna” z napisami „Żydzi won” jest jednoznaczną manipulacją i zawsze legitymizuje prawdziwy antysemityzm. Z podobną tezą można się spotkać w wypowiedziach prawicowego publicysty Dawida Wildsteina, który w oparciu o te same argumenty atakuje ruch antyfaszystowski i lewicowy jako antysemicki. 161info.cafe podkreśla też, że restauracja Tel-Aviv wspiera ruch antyfaszystowski, co ma chyba przemawiać za ich niewinnością. Zastanawia jednak fakt jaką formę przybiera to wsparcie? Być może w ruchu antyfaszystowskim istnieje przedreformacyjny zwyczaj dawania odpustów, a być może jest to nieprzepracowany i skopiowany z Berlina kompleks w stylu anti – deutsche’ów? Czy dlatego właśnie nie raz trudno było podjąć krytykę Izraela w trakcie demonstracji antyfaszystowskich, podczas gdy środowiskom pro-syjonistycznym lękliwie ustępowano, obawiając się oskarżeń o antysemityzm?
W całej tej krytyce zaskakuje brak refleksji nad dysproporcją przemocy. Można się nie zgadzać z formą akcji bezpośrednich oraz dyskutować ich granice i skuteczność. Jest to nawet wartościowe dla środowisk politycznych. Nie warto jednak zapominać, że podczas gdy we wschodniej Jerozolimie, na Zachodnim Brzegu i w Strefie Gazy syjonistyczni bojówkarze i żołnierze napadają nocami na palestyńskie domy i burzą je, mordując ludzi, w Warszawie anonimowe osoby wyrażają swój sprzeciw wobec tej polityki na fasadzie drogiej knajpy. W obliczu tak skrajnej dysproporcji sił i poczucia niemocy, dziwi tak kategoryczne nastawienie wobec tej drugiej grupy i ubolewanie nad zniszczeniem mienia, naruszeniem renomy czyjejś firmy i krzywdą doznaną z tego powodu.
Problemem tu jest nie tylko to konkretne zdarzenie, ale także nieprzepracowane na lewicy podejście do samej formy akcji bezpośrednich. Podczas gdy środowiska prawicowe i nacjonalistyczne używają swojej dominacji i przemocy na co dzień, jako skutecznego narzędzia walki, to większość lewicy mocno krytykuje wszelkie próby odwrócenia tej dynamiki i zaburzenia monopolu prawicy na przemoc. Jedni uważają takie akcje za zbytnią śmiałość, inni zaś ubolewają nad ich niską skalą. Wielu specjalistów od taktyki walk społecznych śmiało sugerują co powinno być celem akcji bezpośrednich, zamiast wykazać się odrobiną solidarności z tymi, którzy są w stanie ponosić większe ryzyko indywidualne i polityczne. W obliczu niesymetrycznego dostępu do środków masowego przekazu, uliczne formy propagandy zakorzenione w tradycji walk wyzwoleńczych, są naprawdę drobną formą kontr-przemocy i często pozostają jedynym środkiem dostępnym dla grup nieuprzywilejowanych.
Ile byśmy nie kupili hummusu w tej knajpie, nie zmieni to faktu, że wojna w Palestynie trwa już od kilkudziesięciu lat. Często wydaje się, że niewielki mamy na nią wpływ, dlatego drobne gesty są często jedyną formą wyrażania poparcia lub sprzeciwu dla którejś ze stron. Sprzedawanie win z terenów okupowanych przez Izrael nie jest rzecz jasna tożsame ze strzelaniem do Palestyńczyków, ale jest jedną z form finansowania okupacji. Z kolei napis na fasadzie pro-izraelskiej knajpy i nawoływanie do bojkotu też nie wystarczy, żeby zatrzymać przemoc Izraela, ale jest działaniem leżącym w zasięgu każdej i każdego z nas. Działaniem które dzięki międzynarodowej skali może nawet minimalnie, choć realnie wpłynąć na osłabienie okupacyjnego państwa. Nie od dziś wiadomo, że oddolna przemoc zawsze budzi większe zgorszenie niż ta odgórna, legitymizowana przez państwo. Warto jednak pamiętać, że obojętność jest często najbanalniejszą formą przemocy.