Pamiętam, że idąc do szkoły byłam odważnym dzieckiem, które trudno było uciszyć.
Lata polskiej edukacji publicznej nauczyły mnie jednak, że nie ma sensu wychylać się przed szereg, bo można oberwać. Że najskuteczniejszą obroną przed prześladowaniami jest poddanie się lub ucieczka – że nie mam szans w starciu z kimś, kto ma nade mną władzę czy jest ode mnie silniejszy, nie warto więc nawet próbować.
Do ruchu wchodziłam w okresie najintensywniejszego działania Stop Bzdurom, weszłam w środowisko kłirowe, które stało się moją bańką, ucieczką od polskiej rzeczywistości codziennej systemowej dyskryminacji. Budynek przy Wilczej 30 jawił mi się jako bezpieczna przestrzeń mojej społeczności, a przy tym niejako epicentrum wyzwolenia. Nie chcę popadać w patos, ale było to jedno z naprawdę niewielu, jeśli nie jedyne takie miejsce w Warszawie, a nawet w p*lsce – anarchistyczne, feministyczne, kłirowe. Kłir znaczy walka, aktywny opór, nie poddawanie się opresji ze strony państwa, policji, kapitalizmu, religii, norm społecznych. Akcja zniszczenia furgonetki w czerwcu 2020 i wydarzenia, które zapoczątkowała przywróciły mi wiarę, że wszystko to jest możliwe, a nawet konieczne. Społeczność dawała mi siłę, której bardzo potrzebowałam, poczucie sprawczości i wspólnoty. Wsiąkłam w to i niedługo później zamieszkałam na Syrenie.
Mieszkanie tam nauczyło mnie wiele o strachu.
Bałam się czwartków – te oznaczały wielogodzinne spotkania kolektywu, podczas których wisiał w powietrzu eskalujący konflikt. Bałam się, kiedy D. groził moim bliskim i mnie, kiedy krzyczał, używał przemocy fizycznej, kiedy on i jego koledzy próbowali się wedrzeć na podwórko, w końcu kiedy Przychodnia licznie składała nam „wizyty” na spotkaniach. Będąc sama na pewno wycofałabym się z sytuacji miesiące wcześniej, ale nie chciałam zostawić towarzyszek, bo tylko trzymając się razem miałyśmy szanse. Formowanie się na nowo kolektywu społecznego z wspierających nas grup i osób przywróciło mi wiarę w sens działania. Solidarność, niezgoda na przemoc, jaką czułam w tej grupie, pozwoliła mi przetrwać. Nauczyłam się nie dać się zastraszyć.
I tego, że mój strach jest polityczny.
W patriarchacie jako osoby niecismęskie, kłirowe, niepoddające się obowiązującym zasadom mamy być zastraszone, bać się o siebie, swoje życie i w związku z tym siedzieć cicho. To czego mnie nauczyła polska szkoła wykorzystują grupy uprzywilejowane, żeby kontrolować, trzymać w ryzach te opresjonowane, wykorzystują oprawcy, żeby uciszać ofiary swojej przemocy.
To, co działo się na Syrenie przez wiele miesięcy i zakończyło eskalacją 5 grudnia był demonstracją siły, pokazaniem, co spotyka te, które sprzeciwiają się zastanemu porządkowi, domagają swoich praw, mówią głośno o swoich doświadczeniach i swojej rzeczywistości.
To, że zamiast się wycofać wobec groźb i zagrożenia postawiłyśmy opór do samego końca, było swego rodzaju przełomem w ruchu skłoterskim w p*lsce. To, że pedały wzięły sprawy w swoje ręce, że przez 4 godziny broniły się przed atakiem, zamiast od razu się poddać. To, że nawet taka skala przemocy nie złamała nas jako społeczności.
Dla mnie osobiście najtrudniejszą częścią całej sytuacji, ciągnącej się przez długie miesiące była reakcja dużej części środowiska. Na początku, kiedy prosiłyśmy o pomoc w poradzeniu sobie z konfliktem, ale zwłaszcza później, po eskalacjach przemocy.
„Czy to napewno było duszenie, czy przytrzymywanie za szyję, bo to jest różnica?”
Umywanie rąk, mówienie nam, że mamy wyprać swoje brudy w domu, że nie możecie zająć stanowiska, bo za mało wiecie, nie próbując dowiedzieć się więcej.
Nawet po ataku próby zachowania bezstronności, bo „przecież obie strony rzucały butelkami”.
To, że my broniąc się w zabarykadowanym budynku przed bandą gości, którzy chcieli nas dopaść, a oni ten budynek szturmują, niektórym zdaje się umykać.
Kiedy wchodzę w p*lsce do [tzw.] anarchistycznej przestrzeni która jednocześnie nie określa się otwarcie i wyraźnie jako feministyczno-queerowa, mogę się spodziewać, że będzie reprezentować postawy wręcz anty, a na pewno nie sojusznicze czy intersekcjonalne.
Nie zdawałam sobie z tego wcześniej sprawy, ale wychodząc poza środowisko Syreny zawsze chowałam swoją kłirowość do kieszeni „na wszelki wypadek”. Z ust osób związanych ze skłotami usłyszałam jedne z najbardziej homofobicznych, transfobicznych i mizoginistycznych wypowiedzi w życiu. Nie chcę, żeby tak musiało być. Syrena dała mi nadzieję, wizję lepszego świata – świata, w którym jest dla mnie miejsce.
Atak na Syrenę był, jak już wiele osób zauważyło, antyfeministycznym, antykłirowym backlashem, co widać nawet w treściach oświadczeń wydanych po fakcie przez stronę wspierającą agresorów, mówiących o „środowisku Stop Bzdurom”, czy kłirach przejmujących skłot.
5 grudnia Przychodni udało się to, co przez 10 lat nie udało się służbom, kamienicznikom, nacjonalistom (brawo, chłopaki).
Kolektyw Syrena nadal działa.
A po kamienicy na Wilczej 30? Zamiast minuty ciszy – całe życie w walce.