Twoje milczenie cię nie ochroni
Czas na małe podsumowanie reakcji środowiska przez czas, który upłynął od zniszczenia Syreny. Tekst autorstwa jednego z członków kolektywu społecznego Syreny, a przez lata także jej mieszkańca.
—
Minęły blisko 2 tygodnie od wydarzeń 5 grudnia w Warszawie.
Chciałybyśmy skierować tę wiadomość do tej części tzw. środowiska, która aktywnie wspiera Przychodnię i promowaną przez nich narrację, zgodnie z którą to zaatakowane osoby są winne ataku – ponieważ broniły się lejąc wodę z wiadra na oprawcę tnącego kłódkę szlifierką czy używały wiatrówki, żeby osłonić się przed lecącymi w ich stonę cegłami, granatami i butelkami. Kierujemy tę wiadomośc do tych osób, które zrzucają winę na SB za rzekome rozpierdalanie ruchu i zarzucają nam eksmisję migranta na bruk, grając migracyjną kartą i milcząc na temat stosowanej przez D. od miesięcy fizycznej przemocy. Piszemy do tych, co budują symetryczną narrację prawdy leżącej po środku… Ogarnijcie się albo będziecie szli sami, bo to pewne, że nikt z nas trzeci raz Przychodni bronić fizycznie nie będzie – a na pewno nie tej Przychodni i nie tego Rozbratu.
Ale najpierw chciałyśmy z całego serca podziękować wszystkim grupom i osobom, które w tym pojebanym czasie wyciągnęły do nas rękę, wsparły słowem i działaniem, podzieliły się z nami swoimi doświadczeniami przemocy, wyraziły solidarność i zadeklarowały udział we wspólnej walce z przemocą, kolesiostwem, maczyzmem i całym tym patriarchalnym zaśniadem rosnącym w naszych domach i przestrzeniach politycznej działalności.
A teraz do wszystkich grup i przestrzeni, które tak się boją o swoją pozycję i bezpieczeństwo, że nie mogą wydobyć głosu, więc nie mówią nic, licząc, że sprawa ucichnie. Do tych, które nie mówiąc nic, dają przyzwolenie osobom uczestniczącym w tym haniebnym ataku na dalsze bezrefleksyjne działanie w ich grupach i szerzej w ruchu. Tak, piszemy też do Was – do osób, które udają, że nic się nie stało, żeby zadbać o swoje lepsze samopoczucie, albo żeby uniknąć podobnego ataku ze strony Przychodni czy Rozbratu.
Wasze oskarżenia, wasze milczenie i wasza bierność (ta sama, z którą spotkałyśmy się w trakcie trwającego wiele godzin ataku na Syrenę) nas ranią: relatywizują nasze doświadczenia, narażają Nas na niebezpieczeństwo konfrontowania się z oprawcami oraz ich sojusznikami w przestrzeniach i działaniach, w które jesteśmy zaangażowane, narażają nas na zagrożenie atakami fizycznymi w zemście przez członków i członkinie niedzielnej bojówki i osób, którym z różnych powodów zależy na utrzymaniu dotychczasowych relacji władzy. Bo po waszej reakcji, mogą poczuć się przekonani, że „nic się nie stało”, że „prawda naprawdę leży po środku”, co znaczy, że mogą ją sobie zagarniać na swoją stronę i dowolnie nią manipulować. Przerażająca jest wasza bierność i wasze oskrażenia w obliczu tego, że straciłyśmy jako osoby i grupy naszą przestrzeń, dom, poczucie bezpieczeństwa i miejsce działania, rezultaty naszej wieloletniej pracy, rzeczy nie tylko prywatne, nie tylko nam bliskie, ale też takie, których używamy w naszych działaniach politycznych. Wy zaś powiecie, że jesteśmy przeciw własności więc spoko, że to squat i takie ryzyko, że anarchizm zrzutkowy, że skoro to się stało, to znaczy, że sobie zasłużyłyśmy.
Od tygodnia słyszymy, że niedosyć skutecznie się broniłyśmy lub że za bardzo się broniłyśmy, że nasze oświadczenia są niewystarczająco przekonywujące lub nazbyt upraszczające, bo nie zdementowałyśmy w 5 minut kolejnej sensacyjnej informacji o worku na głowie, która waszym zdaniem wszystko zmienia, że odwoływanie się do sytuacji pogrmowej to przesada, że to my jesteśmy przemocowcami i ponosimy odpowiedzialność za to, że do naszej przestrzeni wdarło się i zaatakowało nas kilkudziesięciu uzbrojonych w cegły i gaz typów. Takie komunikaty i obwiniające nas oskarżenia to też jest przemoc, której doświadczamy od 12 już dni przez 24 h na dobę. I dla niektórych z nas pewnie jeszcze boleśniejsza niż ta, której doświadczyłyśmy 5 grudnia.
Przemoc z Waszej strony, o której tu mówimy, nie zaczęła się w niedzielę. Rozpoczęła się w momencie, kiedy podjełyśmy próby kolektywnego rozwiązania sytuacji fizycznej przemocy na Syrenie ze strony D. Kolektyw Społeczny Syrena od kilku miesięcy spotykał się co tydzień, szukacjąc najlepszego możliwego rozwiązania i nie dał się zastraszyć Przychodni, która murem stała po stronie przemocowca. Wiele z Was miało akces lub zostało zaproszonych do tego procesu. Wiele z Was zdecydowało się w nim nie uczestniczyć, bo przecież „nic takiego się nie dzieje”, „samo się rozwiąże”, „D. to fajny chłopak i dobry ziomek jest”, „dziewczyny i queery z Syreny przesadzają i histeryzują”, „grożenie nożem i podduszanie? o co robić awanturę?” i „przemoc w środowisku nas nie dotczy”. Ta przemoc dotyczy nas wszystkich, a milczenie i bierność są jej bezpośrednią legitymizacją i tym, co sprawia, że tam przemoc ma się dobrze, że nadal trwa i nie widać jej końca.
Ewidentnie ruch anarchistyczny jest tak wolnościowy, że każdy ma tu prawo do wszystkich opinii niepopartych faktami; do wszystkich czynów, również tych najbardziej egoistycznych, ubranych we wzniosłe kategorie polityczne; do zakłamywania rzeczywistości w imię wyższych celów i dobra ruchu: tego jedynego prawdziwego, nie radykalnych liberałów AntyPiS spod znaku picki i seksu. Więc wciąż możemy usprawiedliwiać przemocowy atak Przychodni na Syrenę eksmisją, która nie była eksmisją, nie była nago, nie była na bruk, nie była w worku na głowie. Można ją usprawiedliwiać obroną, która de facto była atakiem i siłowym wtargnięciem na teren innego skłotu, no bo przecież broniące się osoby też miały kamienie i butelki, i kaski, i furtka była zespawana, ktoś strzelał do mediatorki (która nie była mediatorką) z wiatrówki. Możemy tłumaczyć to przemocowe wtargnięcie tym, że koledzy przecież stanęli w obronie zaszczutego uchodźcy z Białorusi i lidera białoruskiego ruchu w Polsce, choć jego pochodzenie, status migracyjny i rzekome liderstwo nie miały nic do rzeczy – dla nas D. był przemocowcem, który od miesięcy fizycznie atakował mieszkańców Syreny i związane z kolektywem osoby. Jeśli to nie pomoże, zawsze można się odwołać do trwającego od lat konfliktu z Przychodnią oraz różnych odsłon sporów, tych samych lub podobnych dynamik w Syrenie i innej przemocy wewnątrz kolektywu, stosowanej przez obie strony, toksycznej bańki, robienia rzeczy zamiast pisania w internetach, ważniejszych tematów. Ale jeśli w tej dyskusji i tych głosach nie pojawia się jako pierwsze zdanie lub konkluzja, że ten atak jest kurwa po prostu nie do przyjęcia pod wszystkimi możliwymi względami, to życzymy takiemu polskiemu ruchowi anarchistycznemu i wolnościowemu rychłej przemiany w truchło.
Wiecie co? My sobie poradzimy i bez Was, a już na pewno nie potrzebujemy Waszych 'no tak, ale’. Już sobie radziłyśmy, radzimy i jest nas coraz więcej mimo tego, że część z nas wciąż się boi i żyje w strachu. Ale wiedzcie, że nie potrzebujemy w naszych życiach grup i osób, które przez prawie dwa tygodnie nie potrafią się do nas odezwać, bo „nie wiedzą co się tak naprawdę wydarzyło”. Nie potrzebujemy celów politycznych, do których mamy dojść po trupach naszych bliższych lub dalszych towarzyszek, bo nam przeszkadzały. A kiedy my przychodzimy, żeby Wam o tym opowiedzieć to mówicie, że nas nie wysłuchacie, bo musicie pogadać sami. O czym? O tym, o czym przecież nic nie wiecie? Kiedy piszemy o wydarzeniach ostatniego tygodnia czy miesiąca mówicie, że to anarchizm oświadczeniowy. NAPRAWDĘ?!
Przepraszamy więc, że nie zrobiłyśmy streamu live, że nie było osoby komentującej i opisującej wydarzenia na bieżąco, trudno nam było nagrywać i komentować – walczyłyśmy o swoje życie. Przepraszamy, że komentatorką nie była osoba z WSL, żeby było obiektywnie i bezstronnie. A nie stream nie, bo w internecie, po chuj do internetu, kto pierwszy poszedł z tym do internetu? Dobrze wiecie, że były tam osoby, które znacie i z którymi działacie; osoby, które wtedy dzwoniły do Was z prośbą o pomoc i interwencję, a teraz piszą swoje relacje – ale dla Was one są przecież niewiarygodne, bo są tylko ludźmi, zmanipulowanymi, ze swoimi sympatiami… I wy, w poczuciu słuszności i moralnej wyższości, nie robicie więc nic od tych 12 dni, na pewno nic dobrego, na bank nic co należałoby zrobić w tej sytuacji. Przez ten tydzień my – wspierając się nawzajem, szukając dla siebie mieszkań interwencyjnych, zapewniając sobie pomoc medyczną i psychologiczną, dzieląc się swoimi historiami – zrobiłyśmy dla budowania wspólnot więcej, niż Wy wszyscy razem wzięci, domagający się działania innych.
Wiecie, że ten konflikt trwał, tylko jakoś się nikomu nie chciało odezwać i zapytać „hej, jak tam, słyszałem że macie konflikt/przemoc na chacie, że w sierpniu poszedł w ruch gaz, była straż i policja, mogę/możemy coś zrobić?” Ale nie, stop. Okazało się po fakcie, że ktoś się jednak nad tą sytuacją pochylił. Ponoć kwiat polskiego anarchizmu prawił o tym dzień przed tym obrzydliwym wieczorem. Gdzie? A no w Poznaniu. Jakoś o dziwo nikt nas o tym nie poinformował i nie zaprosił – ani osób, które doświadczały bezpośrednio przemocy od D., ani z grup, które od kilku miesięcy pracowały nad rozwiązaniem tego konfliktu. Aha. Przepraszamy jeszcze raz i zwracamy honor. Były prowadzone mediacje oznajmił Rozbrat. I niech imię jego i głos będą święte, a Wy STOP BZDUROM.
Ostatnia rzecz od nas: jeśli uważacie, że to wciąż okay oczekiwać od nas, żebyśmy opowiedziały, jak to naprawdę było – co z tą Ulą, z wiatrówką, wiadrem z wodą, przemocą psychiczną w kolektywie, dlaczego miałyśmy kaski a furtka była zaspawana – to zacznijcie słuchać naszego głosu i czytać to, co piszemy w swoich relacjach. I nie oczekujecie, że zrobimy to tak, żeby was przekonać, żeby zaspokoić wasze voyerystyczne potrzeby, żeby się wpisać w waszą zmanipulowaną i zrzucającą na nas odpowiedzialność narrację, która rozgrzesza Przychodnię i jej przemocową ekipę – musimy Was rozczarować. Oczekujecie tego od osób, które skonfrontowały się z wyhodowaną i normalizowaną przez Was najgorszą przemocą. Nie zapytaliście nas, jak się czujemy, nie pomogliście w niczym, a jedynym co macie nam do zaoferowania jest uciszanie i dyscyplinowanie. Postawcie się na naszym miejscu, jeśli macie choć trochę empatii i wyobraźni. Jeśli wciąż sądzicie, że uratujecie się nie wychylając i pierdoląc o dobru ruchu, to powiemy Wam, że to się nie uda. Udałoby się może tydzień temu, gdyby każda osoba, której bliskie są idee antyfaszyzmu i walki ze zinstytucjonalizowaną przemocą, przyszła na solidemo na Wilczą, gdyby były nas tysiące lub choć setki i gdybyśmy wspólnie pokazali, że nie ma na to naszej zgody i gdybyśmy odzyskały ten budynek a ten drugi opróżniły i wykopały oprawców (i nawet oddały WSLowi, skoro mu tak zależy). Wtedy udałoby się uratować to, czym ten ruch chciałby być i za jaki się uważa. Ale to solidemo musiałyśmy zorganizować same i Was tam znów nie było.
To my się musimy mierzyć ze wszystkim, co po tym nastąpiło i Was tam nie ma, albo wydaje Wam się wciąż, że może Was tam nie być. I może myślicie sobie, a chuj niech ucichnie, a osoby znikną tak, jak znikają zazwyczaj ofiary (przemocy, gwałtu, grupowej opresji), bo tylko ci co zostają są twardzi, prawdziwi i warci szacunku. Pewnie wciąż Wam się wydaje, że może być tak, jak zawsze było. Ale my dołożymy wszelkich starań, aby oba te budynki nie były uważane dłużej za bezpieczniejszą przestrzeń i aby żadna więcej osoba nie została tam skrzywdzona. A wiemy, że obecnie kolejni przemocowcy wracają tam z banicji. I nie zdziwcie się, jeśli za miesiąc lub 2, 3, 5 lat spotkacie nas w trakcie interwencji, gdy w jednej z tych chowających głowę w piach miejscówek lub inicjatyw kolejne osoby padną ofiarami przemocy seksualnej, fizycznej czy homofobii. Zobaczycie nas wtedy ramię w ramię w tłumie, bo będziemy na tę przemoc odpowiadać i będziemy z nią walczyć. Wiedzcie, że ten pociąg już jedzie i nie macie na to wpływu stojąc obok. Chodziło tylko i aż o powiedzenie „nie” temu konkretnie zdarzeniu i okazaniu jakiejś elementarnej solidarności, co to nią sobie wycieramy ryje i którą mamy ponoć w stosunku do każdej, którą spotyka krzywda i opresja. I Wy nawet tego nie potrafiliście i woleliście stać z boku. To jest smutne i żałosne.
Więc wypierdalajcie, skoro nie potraficie pomóc.
Nie przestraszymy się ruin.