Władze Warszawy oferują mieszkania z regulowanym czynszem osobom o najniższych zarobkach: listonoszom, sprzątaczkom, pracownicom hipermarketów, emerytom, bezrobotnym, itd. Większość – aż osiem na dziesięć – budynków należących w 100 procentach do miasta powstało formalnie jeszcze przed drugą wojną światową, a de facto tuż po, to jest w wyniku społecznej odbudowy miasta zniszczonego w ponad 80 procentach. Oryginalnie budynki te ogrzewano głównie węglem lub drewnem. Jeszcze w 1950 roku jedynie 16 procent z nich miało dostęp do centralnego ogrzewania. Pod presją mieszkańców w ciągu dekady 1950-1960 potężną część publicznego budżetu przeznaczono na upowszechnienie dostępu do CO w Warszawie, powstało wówczas Stołeczne Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej (SPEC). Liczba budynków podłączonych w tym okresie do sieci ciepłowniczej niemal się potroiła, do 44 procent ogółu zasobu.
W ostatnich dekadach mogliśmy doświadczyć lub zaobserwować odwrotną tendencję. (Re)prywatyzacji mieszkań komunalnych towarzyszyło bowiem strukturalne niedofinansowanie zasobów miejskich w najsłabszej kondycji. W budynkach należących całkowicie do miasta, w 2008 roku opcję grzania w piecach i kozach władze stolicy oferowały najemcom częściej niż centralne ogrzewanie (19 proc. mogło korzystać z sieci centralnej, względem 23 proc. grzejących pokoje węglem, drewnem itp. Za resztę odpowiada prąd, gaz; istnieją też budynki formalnie pozbawione czegokolwiek – 4 proc. ogółu). W centrum stolicy w 2011 roku większość, to jest 80 na 148 budynków miasta, nie posiadało centralnego ogrzewania. W dzielnicy z największą liczbą mieszkań komunalnych i socjalnych, tj. na Pradze Południe, w tym samym roku odciętych od centralnej sieci grzewczej było 417 na 489 miejskich budynków mieszkalnych – inaczej mówiąc, 85 procent lokatorów zdanych było na własne, kosztowne sposoby przeżycia chłodnych miesięcy. Ogółem, w skali całego miasta i po uwzględnieniu mieszanej własności budynków (wspólnoty mieszkaniowe itp.), niemal 60 proc. lokatorów miejskich lokali dzieli los opisany powyżej.
Tym samym warunki życia w budynkach należących w pełni do władz są porównywalne do tych z połowy zeszłego wieku, przy czym lokatorzy z budynków całkowicie miejskich, szczególnie na Pradze, funkcjonują poniżej poziomu z roku 1950 (kiedy 16 proc. używało CO), a reszta szczęśliwców korzysta ze zdobyczy lat 1950-60. Należy tu nadmienić, że koszty ogrzewania energią elektryczną były w owych latach nieporównanie niższe niż dziś, czego wspomnieniem są m.in. zainstalowane w starych piecach kaflowych grzałki elektryczne. Dziś, w XXI wieku, zbyt kosztowne grzałki są w stolicy wymontowywane przez lokatorów, na rzecz powrotu do tańszego sposobu ogrzewania w piecu węglem, drewnem i czym popadnie – jesteśmy tu zatem świadkami regresu nie o 60-70 lat, a wręcz do epoki kamienia łupanego.
Jak władze stolicy zaplanowały swoje zmagania w zakresie ubóstwa energetycznego? Zgodnie z „Wieloletnim planem gospodarowania mieszkaniowym zasobem m.st. Warszawy na lata 2013-2017” ratusz uznał formalną możliwość podłączenia do sieci 61 proc. miejskich budynków pozbawionych centralnego ogrzewania – resztę władze planowo odpuszczają powołując się na trudności techniczne i związane z nimi zbyt wysokie koszty. W tytułowym okresie działań ratusz zobowiązał się do podłączenia centralnego ciepła dla 3622 lokali, co stanowi odpowiednio 4,4 proc. ogółu publicznego zasobu mieszkaniowego i 12,8 proc. mieszkań w budynkach należących do miasta w całości. Kolejne 4 procent miejskich budynków (1,4 proc. ogółu) przejdzie termomodernizację.
Znamiennie, narzędziem używanym dla poprawy statystyk częściej niż upowszechnianie dostępu do CO jest uwzględniona w Planie (re)prywatyzacja mieszkań: w omawianym okresie 2013-2017 władze oszacowały, iż wyzbędą się co najmniej 4800 lokali (3300 w ramach ‚zwrotów’, reszta to wynik uwłaszczania się lokatorów). Warunki życia po reprywatyzacji, inaczej niż w neoliberalnych teoriach, zwykły się znacznie pogarszać dla osób wpędzonych w ubóstwo energetyczne. „- Jak wyłączyli nam gaz, to kupiliśmy termy i kuchenki elektryczne” – opowiada lokatorka przejętej kamienicy przy Kępnej 15. Wkrótce potem nowy właściciel odciął także wodę. Na pisemną prośbę o ponowne podłączenie, lokatorzy otrzymali odpowiedź: „Problem polega na tym, że w budynku jest za dużo gówna, zarówno ludzkiego, jak i psiego. Jak tylko gówno opuści budynek, wszystkie problemy przestaną istnieć.”…. Powyższą retorykę elit można rozciągnąć na szerszą skalę: „jak tylko biedni opuszczą miasto, problemy przestaną istnieć” (bogaci rzadko rozważają, kto wówczas roznosiłby im listy, niańczył ich dzieci, kto by im sprzątał, sprzedawał itp. itd.).
Walka z ubóstwem energetycznym w ramach neoliberalnego modelu sprowadza się do… walki z ubogimi. W takim sensie, neoliberalna retoryka grup anty-smogowych jest częścią problemu, a nie rozwiązania. Włączanie problematyki miejskiego smogu do anty-społecznego programu politycznych i biznesowych elit jedynie zamiata pod dywan tworzony przez nie brud i umacnia przepaści społeczne. Czystych, ciepłych warunków życia nie da się stworzyć dla wąskiego grona uprzywilejowanych w mieście bez rozwoju przestrzennego i ekonomicznego apartheidu. Dlatego skuteczna walka z brudnym powietrzem jest nierozerwalnie związana ze zniesieniem ubóstwa energetycznego. Ta walka o powszechny dostęp do ciepła i społeczną kontrolę nad jego dystrybucją powinna się stać częścią wspólnej strategii grup lokatorskich/anarchistycznych i ekologicznych.
Antek Wiesztort, Maria Burza
Kolektyw Syrena
Tekst ukazał się w Zielonych Wiadomościach