„Wiedziałem, że mieszkanie na skłocie to ryzyko ewikcji. Nie wiedziałem, że to ryzyko czterogodzinnego szturmu na twój dom ze strony sąsiedniego skłotu.”

Publikujemy kolejną relację o wydarzeniach z 5.12. Nam rozjebało serce!
——
Powtarzamy to w aktywistycznym światku nieustannie. Najgorzej, jak siedzisz cicho. Nie ma neutralnej trzeciej strony. Jak wydaje ci się, że stojąc pomiędzy tymi, którzy atakują i tymi, które są atakowane możesz zasłonić oczy i udawać że cię nie ma, bo „nie wiesz nic o sytuacji”, „obie strony mają trochę racji”, „to na pewno nie jest takie złe”, to wiedz, że robisz gorzej, niżbyś rzucała w nas tą cegłą. Wiesz, że o tobie mówię.
Syrena na wilczej 30 była pierwszym miejscem w moim życiu, w którym poczułem dom. Wprowadzając się dostałem razem z kluczami mapę, która pozwoliła mi dotrzeć do siebie. 5.12 nie straciłem miejsca, w którym mieszkałem 7 lat – mieszkałem znacznie krócej. Odebrano mi kawałek przyszłości, ostatni kawałek materialności, która trzymała mnie w granicach polski. Wiedziałem, że mieszkanie na skłocie to ryzyko ewikcji. Nie wiedziałem, że to ryzyko czterogodzinnego szturmu na twój dom ze strony sąsiedniego skłotu. Że osoby, które kształtowały to, kim jestem jako aktywista są tymi, którymi nie chcę nigdy stać się jako człowiek.
W tym co robię żądam dobrego życia dla wszystkich istot. Życia godnego przeżycia, życia, które nie tłamsi, nie zniewala, nie łamie kręgosłupa w pierwszej dwudziestolatce. Queer to polityka, która jest dla mnie właśnie o tym. O samostanowieniu ciał, o prawach pracowniczych i zniesieniu pracy i więzień, o prawie do mieszkania i zniesieniu własności prywatnej, o prawie do życia i aborcji, eutanazji i zniesieniu granic. O walce z katastrofą klimatyczną. Spełnieniem tego żądania miała być Syrena na wilczej 30.
Wyobraźcie więc sobie, co musiało dziać się w mojej głowie, kiedy po roku istnienia tematu w całym mainstreamie usłyszałem ze strony członka ówczesnego kolektywu domowego pytanie o to, co mam między nogami. Kiedy powiedział, że kiedyś nie było tych elgiebetów. Kiedy na spotkaniach żartował z gwałtów. Kiedy spotkałem się z kompletnym niezrozumieniem sugerując, że być może nie jest to dobry moment na podejmowanie ważnej decyzji, kiedy na sali zostali sami cis chłopcy i ja. Kiedy zostało mi wyjaśnione, że jeżeli zachodzę w ciążę to nie jestem typem. Albo kiedy po pół roku cotygodniowych utarczek wciąż nie wiedział, czy jestem chłop czy baba. Kiedy jeden z chłopców urzędujących teraz na wilczej 30 rozważał, czy na pewno policja jest taka zła jak mówimy. Mordo ja nie wiem, idź im zgłosić gwałt albo nielegalną eksmisję, przekonamy się.
Zostałem przyjęty do kolektywu przez aklamację, bez dyskusji. Przyjąłem, że być może potrzeba trochę pracy, ale generalnie te opinie to wyjątki. Trzy dni później okazało się, że jednak zaburzam chłopcom równowagę. Zawetowanie mnie było tylko ostatnim z wielu wydarzeń w wieloletnim oporze wobec jakiejkolwiek polityczności wykraczającej poza reprywatyzacja niedobrze. Osoby doszły do ściany. Napisaliśmy list. Oczekiwaliśmy, że najbardziej agresywny typ wyprowadzi się, a jego najzagorzalszy obrońca ochłonie. Oraz że ja zostanę.
Po próbach rozmów, mediacji, prośbach i żądaniach po raz drugi doszliśmy do ściany. Osoby, które uznały się za neutralne postanowiły zdecydować, kto wylatuje – jeden agresywny typ czy szóstka queerów. Przez trzy miesiące żyłem od czwartku do czwartku nie wiedząc, czy w piątek będę miał gdzie mieszkać. Nie miałem gdzie pójść. A sytuacja eskalowała. Groźby, poniżanie i ewikcja to aktywna przemoc. Możesz coś z nią zrobić, przygotować się, zareagować. Przybić sobie piątkę że nie straciłxś nerwów.
To, co zrobiła neutralna ekipa w ogóle nie przystaje do tego. Kiedy typ siedząc półtora metra ode mnie darł się na mnie, że mam wypierdalać, że w nocy przyjdzie do mnie, że wyrzuci mnie i moje rzeczy przez okno, wasza neutralność polegała na spuszczeniu wzroku. Kiedy tydzień później ziomek powtórzył cyrk, po czterech godzinach debaty i uciekania się do najróżniejszych środków retorycznych przez eksmitowaną później „stronę konfliktu”, łaskawie postanowiliście zapewnić, że w przypadku agresji fizycznej potępicie atak. Wyrazicie ubolewanie. Jak wiemy, życzliwe myśli leczą złamania, a modlitwy zszywają rany.
Kiedy po miesiącach deliberacji samozwańcza neutralna trzecia strona była gotowa, by wydać wyrok, kiedy już osoba nabierała powietrza, żeby powiedzieć, co dalej, jedna z was weszła w słowo i powiedziała, że właściwie to ma jeszcze wątpliwości. Wyszedłem, bo chcieliście ustalić, o co chodzi. Kiedy wróciłem, dowiedziałem się, że jeżeli zgodziłbym się spotkać z wami i odpowiedzieć na kilka pytań, byłybyście zobowiązane, ponieważ jest jeszcze kilka kwestii niejasnych. Przez dotychczasowe trzy miesiące musiałyście je przeoczyć. Zgodziłem się, naprawdę chciałem końca. Poprosiłem, żeby przekazać mi pytania na piśmie, nie chcę odpowiadać przed komisją. Zostałem wyśmiany.
W bardzo fizyczny sposób poczułem, jak serce traci rytm. To, co wtedy pękło mi w głowie, nie jest do naprawienia. Spakowałem plecak, pojechałem do przyjaciół. Na chwilę, nadrobić zaniedbane obowiązki. Wilcza 30 stała się dla mnie miejscem zawodu, zdrady, uwięzienia, małych ludzi zdeterminowanych sprowadzić wszystko do swojego rozmiaru. Wystraszonych tchórzy, zdolnych szanować tylko silniejszego. Nie jestem dumny z tego, że wtedy zostawiłem tam przyjaciół. Bałem się o swoje życie, że jeszcze chwila w tych murach i zostanę w nich na zawsze.
Reaktywacja kolektywu społecznego z każdym tygodniem wracała mi nadzieję. Powoli zacząłem brać udział w spotkaniach, czułem, jak soki wracają w suche liście. Zaufałem i tym razem rozpoznałem osoby, które nie godzą się na neutralność.
Po 5.12 planowałem wrócić. Odżyłem i chciałem włączyć to życie w syrenę na wilczej 30.
Od 5.12 minął niemal miesiąc.
Kiedy znalazłem się sam w bezpiecznym miejscu, chciałem pisać, ale moja ręka zamiast liter, zaczęła kreślić linie. Chwiejne ale pewne kierunku po chwili przedstawiały wnętrze. Rysowałem całą noc. Odtwarzałem z pamięci wnętrza syreny na wilczej trzydzieści. Obrazy z 5.12.
Osoby napisały już, że pogrom, szturm, antyqueerowy, antyfeministyczny backlash, że pęknięta czaszka, cegły, butelki, petardy. Że przychodnia z wslem zrobiły to, czego nie udało się państwu i naziolom. Wraca do mnie pierwsze odbieranie rzeczy, kiedy w 15 minut trzeba było zdecydować co z mieszkania trzech osób jest najważniejsze do zabrania, bo nie wiesz, ile masz czasu i czy kogokolwiek poza tobą wpuszczą. Każda kolejna minuta to kolejna mała, ostateczna decyzja. Kiedy nosisz majtki, leki, notatki, książki, kwiaty, buty, kosmetyki, ubrania, narzędzia, plakaty, kable, (…), i z każdym workiem, z każdym kartonem defilujesz przed szpalerem szydzących pijanych zwycięzców.
Nie wiesz, czy tym razem cię zatrzymają, żeby sprawdzić, czy to na pewno twoje majtki. Czy tym razem uda ci się ich przekonać, że chociaż ta miska nie jest podpisana, pożyczyłxś ją od swojej matki.
Czy uda ci się jeszcze wrócić na górę, czy wyrzucą cię za bramę. No i co właściwie dalej z tymi pudłami.
Jest taki moment w queerowym życiu, kiedy sklejasz, że innego mieć nie możesz. To nie jest proste, zrozumieć, że wszystko, co przed tobą, będzie miało inny ciężar niż miało mieć, że nie ma i nigdy nie było dla ciebie miejsca. Wybrałem to życie i wiedziałem, że będzie różnie. Wiedziałem, że dużą część zajmie mi walka, jestem transqueerem w polsce. Nie wiedziałem, że to nie ci, którzy chcą mnie zabić są największym zagrożeniem.
Tym, którzy brali udział w ataku i go popierają, nie mam nic do powiedzenia. Tej nocy spojrzałem w przyszłość i zobaczyłem w niej naszą śmierć. To, że wyszłyśmy zawdzięczamy różnicy między wami a nami – chronimy życie. Wy niesiecie śmierć. Przewrotne, co?
Ale do całej reszty radosnych arbitrów, prawdopośrodkowych filozofek, wrażliwych na wszystkie krzywdy tylko nie te tuż obok, przejętych każdą przemocą tylko nie tą której dokonuje kolega – kiedy mówicie, że jesteście neutralne, że nie zajmujecie stanowiska, że nie znacie sytuacji, że obie strony są tak samo winne, tu nie ma tak naprawdę stron, dlaczego trzeba być po jakiejś stronie, albo że, moje ulubione, TERAZ JUŻ NA PEWNO LEWICY SPADNIE – za każdym razem mówicie nam, mówicie mi, że nasze życia są mniej ważne niż wasze dobre samopoczucie. Że nasze zdrowie jest mniej ważne niż wasze poczucie estetyki. Że idziecie za siłą, a nie za tym, co mądre i dobre. Skończcie tę farsę i z otwartą przyłbicą stańcie po stronie tych, którzy piątego grudnia ubezdomnili Syrenę. Znacznie wygodniejsze położenie niż ciągle okrakiem na płocie.
Osoby, które nas wspieracie – jesteśmy silną społecznością i jesteśmy dla siebie. Oni mają kamienicę w jednym mieście i kawałek pola w drugim. Pochłonie ich pleśń ze ścian, a odmieńcza grzybnia rodzi krzepkie dzieci.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *