Piotr Ciszewski: Mieszczańskie głosy
Piotr Ciszewski: Mieszczańskie głosy
To, że co roku tak zwany Marsz Niepodległości staje się okazją do nacjonalistycznych burd, stało się nową świecką tradycją. W tym roku mamy jednak do czynienia z bardzo symptomatyczną reakcją na ten bandytyzm – głosami oburzonych mieszczan. Nie chodzi im o powstrzymanie skrajnej prawicy, ale „spokój” i „porządek”. Mieszczanie wyrażający obawy są w imię tego spokoju gotowi poświęcić demokrację, zgodzić się na dyktat władz i nadmierne uprawnienia policji.
Po pierwsze tęcza
W tym roku mieszczan najbardziej oburzyło spalenie przez uczestników marszu tęczy z kwiatów, stojącej na warszawskim Placu Zbawiciela. Wielu z nich nie dostrzegło nawet, że wcześniej doszło do próby zaatakowania i spalenia skłotów, w których znajdowali się ludzie. Skłotersi są bowiem jednym z czynników zaburzających mieszczański spokój. Nie respektują świętej rzekomo zasady ochrony własności prywatnej, ponieważ wprowadzają się do budynków, które w wyniku zaniedbań właścicieli uległyby dewastacji. Skłotersi dbają też o osoby biedne, eksmitowane, wykluczone. Tacy „menele”, według statecznych mieszczan, powinni z kolei zniknąć z centrum Warszawy. Nic więc dziwnego, że napaść ta nie została zauważona, a jeśli już, to „praworządni” obywatele przyłączyli się do głosów zrównujących napadniętych z napadającymi. Ich stanowisko przedstawił zresztą znany z pogardy dla biednych poseł PO Stefan Niesiołowski.
Tęcza z kolei żywo interesuje mieszczan, w tym pana posła, który zapowiedział że chętnie przyczyni się do jej odbudowy. To przecież sztuka, promocja miasta, symbol europejskości i tak dalej. Nic to, że zniszczenia nawet najbardziej misternego dzieła sztuki nie da się porównać z próbą zabójstwa ludzi.
Klasowa wyższość
Tym co uderza w wielu tekstach krytyków Marszu Niepodległości jest odnoszenie się nie do tego, jakie hasła wznosił czy niósł przesłanie, ale klasowa wyższość nad biorącym w nim udział „motłochem”. Czytelnicy Gazety Wyborczej i innych mediów neoliberalnego mainstreamu nie krytykują Ruchu Narodowego za to, że cynicznie wykorzystuje ludzi wykluczonych, choć nie chce i nie umie im realnie pomóc. Mieszczanie krytykują tłum, który źle się zachowuje, psuje spokój i harmonię. Ci sami ludzie wyrażali wcześniej zapewne oburzenie na demonstrujących górników, czy protesty związkowe, ponieważ „tamują ruch”, „są głośne” i wykazują „zachowania stadne”.
Do tego poczucia wyższości dochodzi wykorzystywanie kontrastu miedzy marszem prezydenckim a nacjonalistycznym. Skoro nie popieramy oszalałej ze wściekłości skrajnej prawicy, powinniśmy dokonać wyboru – oto miły, sympatyczny prezydent Bronisław Komorowski 11 listopada maszeruje na czele pop-historycznego marszu. Mówi nam też, jacy szczęśliwi powinniśmy być. Jan Kulczyk, sprzątaczka i bezrobotny powinni pod patronatem pana Komorowskiego wziąć się za ręce i skandować „Niech żyje Polska!”. Wszystko to przy akompaniamencie konferansjera Tomasza Nałęcza z Kancelarii Prezydenta, historyka mówiącego o 11 listopada 1918 roku w stylu łączącym ploteczki z kolorowych pism dla pań oraz slogany o „ojcach niepodległości”, którzy „czasem się różnili”. Przy tym składanie wieńców pod pomnikami „czasem różniących się” Dmowskiego, Piłsudskiego (nazywającego zwolenników Dmowskiego „wszami”) i Witosa (którego rząd Piłsudski obalił przy pomocy wojskowego zamachu stanu). Do tego wzorcowy mieszczański marsz uświetniony przez wynajętych za pieniądze podatnika aktorów. Symbolem tej pop-historyczności była też główna atrakcja – czołg Renault FT-17, który miał służyć w roku 1920 w Wojsku Polskim, choć w rzeczywistości wcale nie wiadomo czy w nim służył, ponieważ do Afganistanu mógł równie dobrze trafić z Francji lub zostać zdobyty przez Afgańczyków na Brytyjczykach.
Szkodliwe oświadczenie
To podejście neoliberałów nie dziwi. Szokujący jest fakt, iż na ich argumentację wciąż daje się nabierać część lewicy. Przejawem tego jest utrzymany w tonie listu do dobrego cara batiuszki „Apel do Prezydenta RP – O zdecydowaną walkę z przemocą i faszyzmem!”. Jego sygnatariusze zachowują się podobnie, jak dawniej nieświadomi politycznie robotnicy, zbierający pieniądze na wysłanie delegacji do cara, aby powiedzieć mu o niedoli ludzi pracy i terrorze stosowanym przez żandarmów oraz wojsko. W płaczliwym tonie apelujący proszą prezydenta o zapewnienie przestrzegania konstytucji oraz ochronę bezpieczeństwa obywateli. Następnie proszą, aby prezydent wyciągnął konsekwencje zgodnie z duchem i literą ustawy Prawo o zgromadzeniach wobec organizatorów przemarszu, który zakończył się wydarzeniami, które określić można wręcz mianem zamieszek.
Sygnatariusze apelu wzywają również do delegalizacji ugrupowań faszystowskich.
Te postulaty byłyby zrozumiałe w przypadku ludzi politycznie nieświadomych lub neoliberałów. Czy jednak osoby deklarujące swoją lewicowość nie widzą, że w ten sposób wpuszczają lisa do kurnika? Czy łudzą się, że zaostrzenie prawa rzeczywiście zostanie wymierzone w neofaszystów, czy raczej w ruchy społeczne, ludzi wykluczonych, biednych, eksmitowanych? Czy minister Sienkiewicz, który nie umiał się wykazać, „idąc” po neofaszystów z Białegostoku, nie stwierdzi za jakiś czas, że powinien się wykazać, atakując „groźnych” związkowców, czy „lewaków”? Może sygnatariusze wierzą w dobrą wole organów państwa polskiego, broniącego konstytucji i nie nadużywającego władzy wobec ludzi biednych?
Wszelkie apele do władz, wzywające bezpośrednio i pośrednio do zaostrzania prawa czy zwiększania uprawnień policji, zostaną wykorzystane jako pretekst do bardzo niekorzystnych zmian. Już wrócił postulat zakazu zasłaniania twarzy na demonstracjach. Myślicie, że łatwiej go będzie wyegzekwować wobec pokojowo zachowujących się uczestników pikiet sympatyków ruchu Anonymous, czy może neofaszystów na Marszu Niepodległości? Marsz Niepodległości nawet po jego delegalizacji doszedł do końca. Czy tyle szczęścia będą mieli uczestnicy związkowych pikiet, którzy zasłonią twarze w obawie przed reakcją zatrudniającego?
Dla wielu ludzi demonstrujących przeciwko faszyzmowi zasłonięcie twarzy jest gwarancją bezpieczeństwa na ich osiedlu czy w ich małym miasteczku. Dla związkowca pokazywanie twarzy może skończyć się zwolnieniem z pracy.
Już obecnie istnieją instrumenty prawne pozwalające uderzyć w kiboli i ich zorganizowane bojówki. Dlaczego państwo nie w pełni je wykorzystuje? Być może istnienie skrajnej prawicy jest dla niego wciąż korzystne. Pozwala pokazać kontrast między odpowiedzialną władzą, a nacjonalistycznym motłochem, zwłaszcza że liderzy Ruchu Narodowego czy innych tego typu grup wcale nie kwestionują kapitalistycznych nierówności. Obrazy dewastacji miasta przez nacjonalistów czy neofaszystowskich haseł oraz symboliki powszechnej na Marszu Niepodległości mogą oburzać, ale należy powściągnąć swoją złość i zastanowić się, o co się apeluje do władz.
Piotr Ciszewski
za lewica.pl