Anatomia faszyzmu, partycypacji i rewolty: mafia mieszkaniowa i współczesne niewolnictwo w Gdańsku
Włodarze Gdańska, promując dziarsko „budżet obywatelski” i elektryczne samochody dla urzędników [1], torują właśnie drogę dla nowoczesnej miejskiej polityki faszystowskiej. Zasada jest prosta: wciągnąć w spiralę długów dziesiątki tysięcy lokatorów, stworzyć program „praca za dług”, a niewolnikom dać jasny rozkaz: ‘wyburzcie domy cyganów’. Słowem, partycypacja w wersji dla ubogich. Podobnie „oczyszczone ”działki, tak jak całe miasto i władza, trafiają w ręce deweloperów i spekulantów kosztem nas wszystkich.
Jak się tworzy niewolników
Plan ruszył z kopyta od radykalnej podwyżki czynszów w 2009 roku. Wiceprezydent Lisicki wraz z Radą Miasta wprowadził jedną bazową stawkę czynszu – 10,20 za m kw. bez względu na stan techniczny instalacji sanitarnych i ważnych części budynku. W praktyce – płacisz zawsze więcej, nawet jeśli lokal nie ma łazienki i centralnego ogrzewania, a ściany zżera grzyb [2]. W pakiecie zaplanowano także budowę kontenerów socjalnych, za to nowsza wersja uchwały przyznała lokatorom przywilej opłaty 95 proc. czynszu zamiast 100 proc. jeśli mieszkają poza centrum. Lokatorzy i anarchiści zorganizowali się wspólnie przeciw praktykom zagrzybiania im życia [3]. Projekt kontenerów trafił do śmietnika, a uchwała w swoich dwóch wersjach – do sądu. Ten przyznał, że Rada Miasta złamała konstytucję i ustawę o ochronie praw lokatorów [4]. Niejako w akcie zemsty wobec grup protestu, urzędnicy ograniczyli zmianę złego prawa do… likwidacji 5-procentowej zniżki: na „ulgę” mogli liczyć już tylko lokatorzy budynków znajdujących się dalej niż 500 metrów od przystanku komunikacji miejskiej oraz tam, gdzie plan zagospodarowania wyklucza funkcję mieszkalną lub hałas przekracza dopuszczone prawem normy. Oznacza to, że w rzeczywistości, po kolejnej poprawce, na drobne zniżki w czynszu załapało się już nie 18 tysięcy lokatorów, a jedynie 4 tysiące.
– Śpimy w kurtkach, pod dwoma kołdrami i kocem. Nie ma światła, instalację zaatakował grzyb. Zwierzęta mają lepiej.
(małżeństwo w lokalu, na którego przydział oczekiwało 9 lat)
– Budynek stał pusty prawie 10 lat, z powybijanymi szybami, a potem władze wyremontowały go w zimę. Wprowadziliśmy się we wrześniu, a już w październiku pojawił się grzyb – mówi pani Lilla, lokatorka jednego z 34 mieszkań socjalnych na Łowickiej w Gdańsku.
Mieszkania socjalne, do których często trafiają
także fałszywie zadłużeni, zazwyczaj nie nadają się do życia.
[źródło: Anna Mizera-Nowicka, naszemiasto.pl]
W toku swej kampanii PR w połowie 2012 roku Urząd Miejski szacował wzrost wpływów z tytułu podniesienia opłat czynszowych na ok. 24 mln zł rocznie. Zamiast tego, bezpośrednim efektem wprowadzenia w życie « reformy czynszowej » stało się lawinowo rosnące zadłużenie lokatorów: rocznie wzrasta ono o ok. 17 mln złotych. W ciągu dwóch ostatnich lat zadłużenie mieszkań komunalnych na Pomorzu wzrosło łącznie o 35 mln zł. Obecnie wynosi 140 mln zł (bez odsetek!), coraz głębiej zadłuża się trzecia część lokali komunalnych. Znajdują się wśród nich wszystkie te osoby – tysiące rodzin – które już przed podwyżką nie wyrabiały się z opłatami za dach nad głową, grzanie prywatnymi piecykami i ogrzewacze wody.
Równolegle do reformatorskiej akcji zwiększania zadłużenia, magistrat chce wymusić na mieszkańcach nierealistyczne czynsze. W latach 2005-2013 magistrat uzyskał 15 tys. orzeczeń sądowych o zapłatę zaległego czynszu lub o eksmisję. Na tę chwilę na wykonanie oczekuje 2,5 tysiąca wyroków eksmisyjnych.
To sztucznie wygenerowane zadłużenie sprawia, że tysiące mieszkańców miasta staje w obliczu eksmisji. Aby pójść dalej, prezydent Gdańska oferuje osobom, które najpierw sam wpędził w długi, możliwość odrobienia tego długu poprzez darmową pracę na rzecz miasta – de facto nową formę niewolnictwa. Godzina pracy lokatora zmuszonego do odpracowania fałszywego zadłużenia jest w Gdańsku wyceniona na wartość jednego metra lokalu w miesiącu (11 zł). Tylko w 2012 roku miasto « zarobiło » w ten sposób 1,15 mln złotych.
Popyt na faszyzm
Niewolnicza praca na rzecz miasta to świadczenie usług takich jak na przykład pielęgnacja miejskich rabatek. Jednak nie tylko. W poniedziałek, 4 sierpnia lokatorzy odpracowujący fikcyjny dług, aby uchronić siebie i swoją rodzinę przed eksmisją, zostali skierowani przez władze do wyburzenia domów zamieszkiwanych przez rodzinę rumuńskich Romów. Dodajmy, że była to całkowicie bezprawna eksmisja na bruk. Rodzina od około 3 lat zamieszkiwała należący do miasta teren w dzielnicy Gdańska Jelitkowo/Żabianka. Znajdujące się w tym miejscu domy były przez nich własnoręcznie wybudowane ze zrecyklowanych materiałów. W ostatnim czasie mieszkało tam około 20 osób, w tym 6 dzieci i kobieta w ciąży. Władze oczyściły działkę, by sprzedać ją w przetargu, do którego zgłosiła się jedna firma deweloperska.
W sobotę służby miejskie poinformowały rodzinę, że musi opuścić zajmowany teren. W poniedziałek o 6 rano zjawiła się policja i straż miejska. Mieszkańcy mieli 30 minut na wyniesienie wszystkich swoich rzeczy; nie byli w stanie zabrać ze sobą całego dobytku. Do pracy przystąpiło Biuro Oczyszczania Miasta, a lokatorzy odpracowujący tam bezpłatnie fałszywe zadłużenie zostali zmuszeni do zrównania domów z ziemią.
Eksmisja- urzędnicza czystka odbyła się bez wyroku sądu i bez możliwości przeniesienia się w inne wyznaczone miejsce. Dla usprawnienia czystki urzędnicy wypędzili rodziny nie dbając o zachowanie jakichkolwiek procedur. Darowali sobie też rozmowy z miejscowym Ośrodkiem Pomocy Społecznej.
Politycy planujący podobne działania są w pełni świadomi, że ich atmosfera ostatnio zwykła uwalniać społeczną narrację typu „I dobrze! Wygnać brudasów!”. Może więc i drgnęły im wskaźniki wyborcze. W istocie, władze Gdańska, niegdyś miasta burzliwych strajków i rewolucji, wybrały znamienną dla dzisiejszych czasów drogę społecznego równoważenia kosztów swoich reform. Nowe mieszczańskie hasła-klucze, jak „miejskie okrągłe stoły”, „budżet obywatelski”, „elektryczne auta” zupełnie harmonijnie uzupełniają nuty wprost faszystowskie. Wzorcem „obywatela Gdańska” jest dla władz człowiek, który wybierze w obywatelskich konsultacjach kolor bruku, i równie obywatelsko wykopie na ten bruk „brudasów, roszczeniowców, nierobów, dzieciorobów, czarnuchów, obszczymurów, co za czynsze nie płacą, w nosie mają obowiązek obywatelski, ale pluć w twarz prezydentowi i radnym potrafią… ”. Nazizm partycypacyjny – te słowa się nie kłócą. Na początku gdańskiej „reformy mieszkaniowej” rolę żyda pełnili lokatorzy „żyjący na garnuszku podatnika”, którym czynsze podniesiono „w imię sprawiedliwości społecznej”. Dziś ci dłużnicy-niewolnicy czyszczą z miasta inne nieporządane elementy – Romów.
Wobec rozszerzanej palety nazistowskich epitetów na forach internetowych i murach miejskich, pożytecznej gawiedzi brakuje tchu na policzenie kosztów realnych społecznych efektów działań władz. A przecież Gdańsk to miasto-kroplówka deweloperów, tworzone dla nich i przez nich, wbrew interesom 99 proc. mieszkańców. Transformacja oznaczała dla Gdańska konsekwentną redukcję i pogarszanie stanu gminnych lokali. Opisywana tu radykalna „reforma” nie jest tylko kolejnym dostrojeniem. Stworzona w 2009 roku, tj. w okresie pęknięcia światowej bańki spekulacyjnej na mieszkaniach, była kołem ratunkowym dla deweloperów i spekulantów zarabiających kosztem nas wszystkich szukających dachu nad głową: władze podzieliły cały zasób mieszkaniowy (27 tys.) na trzy części. Jedną trzecią lokatorów wpędzono w spiralę zadłużenia, tworząc z nich darmowych pracowników. Kolejną porcję stanowić mają ci prawdziwi „obywatele-lokatorzy”, co ochoczo spełniają swój obowiązek płacenia rynkowego czynszu w ruderze (a jeśli nie – ”do roboty!”). Ostatnią, trzecią część (10 tys.), władze zaplanowały oddać wprost w ręce wolnego rynku, prywatyzując lub burząc mieszkania. W ten sposób Gdańsk do końca zniszczył jakąkolwiek możliwość ingerencji w wolną amerykankę w mieszkalnictwie. Miasto absolutnie przestało pełnić rolę alternatywy wobec prywatnych firm. Efekt murowany: pośród fali spadkowej cen mieszkań kraju i na świecie, oto już wiosną tego roku media deweloperskie donoszą o zmianie trendu: „Gdańsk z największymi wzrostami cen mieszkań!” [5].
solidarność
To od nas zależy kto się podźwignie – my, czy rynek. Tak samo od nas nas zależą metody działania. Nie liczmy na narzędzia-karykatury z repertuaru władz: prawdziwej zmiany nie zapewni tak samo budżet obywatelski, jak nacjonalizm. Także strajk głodowy pod urzędem władz Gdańska zrobił już za nas Harry Dąbrowski [6] i serce pękło mu prędzej niż żyłka w oku prezydenta podpisującego wyroki na lokatorów.
Spójrzmy na Gdańsk oczami jego stałych mieszkańców, nierzadko lokatorów jeszcze z 1970 i 1980 roku, dawniej walczących by nie paść na kolana, a dziś wyrzucanych na bruk. Gdańsk rewolucyjny. Dziś znów w tym Gdańsku żyje na obrzeżach systemu coraz więcej ludzi – współczesnych niewolników.
Władze najbardziej obawiają się samowoli niewolników, a nie żadnej partycypacji w nędzy. Właśnie w takiej samowoli – dosłownie – żyła jeszcze w sierpniu rodzina romska z Jelitkowa. Ich dom – przeznaczony do życia, nie do spekulacji – przez władze został przeznaczony do rozbiórki i zburzony rękami niewolników. Te same gdańskie władze od 2009 roku realizują plan wykwaterowania 333 rodzin przez zburzenie 89 kamienic w których mieszkają [7].
Prawda jest taka, że wszyscy jesteśmy Romami – w ich sytuacji jak w soczewce skupiają się najcięższe bolączki większości ludzi w Gdańsku, ale też w Warszawie, Poznaniu, Łodzi, Krakowie i wielu innych miastach. Analogie widać też w próbach uwolnienia się od mizernej sytuacji. Romowie wyrzuceni poza nawias tego i poprzednich ustrojów, najczęściej poza nimi znajdują narzędzia walki o swoje (postulaty „integracyjne” z reguły wywodzą się od dobrze uposażonych reprezentantów, lub NGOsów, bardziej niż romskich dołów społecznych).W mieście, gdzie o tanie lokum trzeba błagać wielmożne władze nawet 9 lat, tylko po to by zgnić w nim od pleśni, rodzina romska nie mogła czekać – sama złożyła z odzysku dach nad głową o nawet lepszym standardzie. W Gdańsku i innych miastach strategią przeżycia tej samej rangi są samo-obniżki czynszów: tak jak Harry Dąbrowski, tak wiele osób żyjących w złych warunkach za marną pensję lub emeryturę, nie może płacić stawek narzuconych przez banki i władze, a często nie płaci nic, żeby normalnie żyć. Oni nie walczą już o zmianę – oni są zmianą, bardziej niż najbardziej harde ruchy miejskie. Dlatego to na ich głowy spadają gromy, to z nich miasto robi niewolników, ruchom miejskim proponując bezpieczne okrągłe stoły w klimatyzowanych biurach urzędu.
I dlatego to te tysiące wyrzucanych, oporników, dłużników i niewolników wymagają wsparcia w swych strajkach czynszowych i kredytowych, samo-obniżkach, w zajmowaniu i remontowaniu pustostanów przeznaczonych do rozbiórki lub na spekulację. Wsparcie walki współczesnych Spartakusów jest dziś dużo ważniejsze niż projekty kolejnych budżetów obywatelskich i innych okruchów z pańskiego, jakkolwiek okrągłego stołu.
Apelujemy do wszystkich niewolników: nie burzcie mieszkań i komun – waszymi rękami można odbudować je tak samo jak wiarę w dokończenie społecznej rewolucji, zaczętej kiedyś w Gdańsku. Dach nad głową nie jest przywilejem jak elektryczne samochody – należy nam się tak jak powietrze wolne od pleśni i grzyba, którym wiele z nas oddycha. Jeśli ktoś tu powinien kiedyś prosić o ulgi i obniżki, to władze w obliczu wyroku społecznego trybunału. A na teraz – NIC nie jesteśmy im winne.
O abolicję fałszywych długów!
O domy dla potrzebujących, nie na spekulacje!
Kolektyw Syrena
21.08.2014
[2] http://www.fakt.pl/Lokatorzy-gdanskich-komunalek-placa-krocie-za-mieszkania-,artykuly,196699,1.html