Komentarz kolektywu Syrena ws. walki pracowników lokalu Krowarzywa
W lokalu Krowarzywa na Hożej powstała komisja związkowa. Reakcją szefa był lokaut, a pracowników strajk. Opisujemy nasze stanowisko w tej sprawie.
Po pierwsze pragniemy wyrazić naszą bezwarunkową solidarność z dotychczasową załogą lokalu firmy Krowarzywa przy ulicy Hożej. Wasza walka pozostanie przykładem wzajemnej solidarności, nie tylko dla pracowników i pracownic gastronomii. Warto ją zrelacjonować i wyciągnąć wnioski.
Co się wydarzyło?
Ostatnie miesiące przyniosły znaczne pogorszenie się warunków pracy w lokalu Krowarzywa na ulicy Hożej. Przenosiny z małej klitki do większego lokalu spowodowały zwiększenie się zakresu obowiązków, bez wzrostu wynagrodzeń. Tempo pracy i ilość klientów rosła – w ostatnich pięciu miesiącach, wpływy do kasy przekroczyły milion złotych. Mimo to, większość osób pracowała na czarno, tylko dwie (na stanowiskach kierowniczych) miały umowy o pracę (dwuletnie). Wynagrodzenie opierało się na utargu, co w gastronomii jest odpowiednikiem pracy akordowej. Do tego, w ostatnich miesiącach, szef narzucił agresywnego, anty-pracowniczego managera, który powodował konflikty. Bez wiedzy załogi i słowa wyjaśnienia zainstalowano monitoring na zapleczu. Pojawiły się groźby zwolnień. Pracownicy okazali się dla szefa- jak w każdej firmie- dodatkiem do maszyn (wartości poza-pieniężne na bok). Czarę goryczy przelało zwolnienie jednego z pracowników- bez podania przyczyny, w przeddzień strajku. 20 czerwca pracownicy i pracownice poinformowali szefa o powstaniu komisji pracowników gastronomii Inicjatywy Pracowniczej. Jego odpowiedzią był tzw. lokaut – zwolnienie całej załogi. Tuż po tym, ogłoszono, że knajpa szuka nowych pracowników. Natychmiastowa reakcja związkowców z IP, kolektywów Syreny i Przychodni i innych grup, oraz medialna uwaga, spowodowały wycofanie się z tej decyzji. Morze krytyki rozlało się po internecie . Stanął także lokal firmy na Marszałkowskiej. Rozpoczęły się dwa dni negocjacji. Negocjacji nierównych- gdzie szef mógł grozić wszystkim zwolnieniem i policją, a pracownicy- tylko wzajemną solidarnością. W toku tych rozmów, pracownicy uszanowali umowę o medialnej ciszy, podczas gdy szef ciągnął kampanie wybielania swojego wizerunku. Jej częścią było kuriozalne oświadczenie, w którym szef sugerował, że „zawiniły obie strony“- wyzyskiwani i wyzyskiwacz, a firma jest jak rodzina- „własne brudy pierze za zamkniętymi drzwiami“. To retoryka typowa dlasprawców przemocy , w której sprawca obciąża winą osoby represjonowane, a zewnętrzną krytykę swoich zachowań próbuje uciszyć.
Przykrym aspektem rozwoju sytuacji była także postawa współpracowników z lokali w Krakowie i na Marszałkowskiej. Po początkowym przerwaniu pracy i udziale w negocjacjach, załoga z Marszałkowskiej zdecydowała się złamać strajk, Kraków w ogóle go nie podjął. Część pracowników z lokalu przy Marszałkowskiej, chcąc wyrazić solidarność z kolegami i koleżankami z Hożej i nie zgadzając się na złamanie strajku, odeszła z pracy. Ci, którzy zostali zdecydowali się (lub zostali zmuszeni) – do opublikowania oświadczeń w formie hołdu wobec szefa i deklaracji lojalności. Tym samym pokazali nielojalność wobec załogi z Hożej, a także kolegów i koleżanek z własnych zakładów, ale też nijak nie poprawili swojej pozycji – trafnie mówiła o tym, podczas jednej z pikiet, pracownica Aelii – w toku kilkuletniej walki w ich zakładzie, osoby które dały się złamać szybko straciły pracę, pozostały tylko te, które zorganizowały się i miały oparcie w związku.
Nasze stanowisko
Byliśmy świadkami i uczestniczkami tej sytuacji od początku. Wobec tego nie mamy najmniejszych wątpliwości wobec zaistniałej sytuacji i chcemy zaznaczyć to wprost: Bezwarunkowo wspieramy Komisję Pracujących w Gastronomii w ich strajku i żądaniach, które przedstawili swojemu szefowi. Razem z nimi domagamy się wznowienia negocjacji oraz przywrócenia wszystkich do pracy. Postawa osób łamiących strajk i wspierających szefa nie znajdują naszego zrozumienia. Zdajemy sobie sprawę z relacji międzyludzkich, które odgrywają tu dużą rolę – to nie jest klasyczny przypadek, w którym szef jest osobą zupełnie obcą i łatwo rozpoznać w nim wroga. Niemniej jednak to nie jest sprawa o podłożu personalnym i nie powinna być w ten sposób rozpatrywana. Co więcej – jesteśmy szczerze zawiedzeni faktem, że osoby z bliskiego otoczenia postępują w taki sposób. W środowisku wolnościowym wzajemnego wsparcia i solidarności oczekujemy od siebie bardziej niż od innych. Tym bardziej skandaliczny jest dla nas fakt, że osoby, które deklarują przynależność do tego środowiska nie mają oporów by wobec własnych pracowników przyjmować postawę typową dla szefów korporacji, nadzorców ze specjalnych stref ekonomicznych czy oszustów z agencji pracy. Nie możemy tutaj mówić o braku świadomości, niedoinformowania, ale o celowym działaniu. Wobec tego wszelkie wyrazy poparcia takiej postawy i gesty wsparcia szefa, który zwolnił swoich pracowników za działalność związkową, odbieramy jako uderzające w podstawowe wartości tego środowiska oraz wspierające represje wobec strajkujących.
Walka pracownicza i związkowa jest jednym z fundamentów ruchu wolnościowego, a nie puszką na koncercie czy grupą towarzyską. Pozwala wcielać ideały tego ruchu w życie, służy realnej poprawie warunków życia wielu osób. Oparty na codziennej i praktycznej solidarności daje potężną siłę nawet najbardziej nieuprzywilejowanym z nas. Wykonuje pracę na wielu polach – od doraźnych interwencji przez uzwiązkawianie całych branż, po edukację, nie oddając przy tym pola prawicowej czy skrajnie prawicowej narracji To dzięki nim walka pracownicza wciąż kojarzy się z lewicą, a ludzie walczący o swoje prawa mogą być częścią anarchistycznego środowiska przyjmując jego wartości, a nie prawicowych żółtych związków.
Zdajmy sobie z tego sprawę, zanim na równi z neoliberalnymi kucami w stylu „osobiście gardzę weganizmem, ale gratuluję tępienia roszczeniowej hołoty” będziemy bronić swoich kolegów. Zanim zaczniemy po nich powtarzać, że strajkujący są roszczeniowi, bo wiele jest gorszych szefów i niższych stawek w gastronomii. Realizując ten tok myślenia we Francji czy Niemczech nikt nie może strajkować, bo w Polsce są kilkukrotnie niższe płace. W Polsce też nie, bo na Ukrainie są kilkukrotnie niższe. Na Ukrainie też nie, bo Kazachstan, potem Bangladesz, aż dojdziemy do wniosku, że strajkować tylko pracownicy z Republiki Środkowo-Afrykańskiej.
(Nie)wegański kapitalizm.
Korzenie tej sytuacji sięgają naszym zdaniem głębiej niż się zdaje. Konkretny konflikt, jak zwykle okazał się odsłaniać ogólne problemy.
Pierwszym z nich, są stosunki pracy w polskiej gastronomii. Nikomu nie trzeba przypominać, że kraj nad Wisłą od lat opiera swoją gospodarkę na taniej sile roboczej i powszechnym łamaniu praw pracowniczych. Gastronomia to natomiast przypadek branży, w której naruszenia prawa pracy stanowią normę jak mało gdzie, niestabilność zatrudnienia jest powszechna, umowy w ogóle (a zwłaszcza o pracę) to rzadki rarytas. Często o tym, czy jeszcze się gdzieś pracuje, dowiedzieć się można z godziny na godzinę – arbitralne zwolnienia to norma. Nie ma co marzyć o planowaniu swojego czasu, np. urlopu, czy o zwolnieniu lekarskim. Złamiesz nogę, przeziębisz się? Wyp…! Pamiętać należy, że praca ta jest przy tym urazowa – zacięcia czy oparzenia są na porządku dziennym. Dużą część pracujących stanowią studenci i absolwenci studiów, oraz ludzie młodzi, bardziej skorzy do znoszenia śmieciowych warunków. Nie trudno jednak spotkać pracowników starszych, którzy utknęli w „wiecznym teraz“ zaplecza, bez perspektywy na jakąkolwiek poprawę losu. Płace są bardzo niskie, a praca ciężka i stresująca. Branża cechuje się jednym z najniższych wskaźników uzwiązkowienia. Akceptacja tych warunków stała się absolutnym standardem wśród pracujących.
W tym kontekście, strajk w „Krowie“ to wydarzenie przełomowe, co dostrzegły nawet duże centrale związkowe, obiecując wsparcie strajkującym i chwaląc ich. My także mamy nadzieje, że strajk stanie się sygnałem dla innych pracowników i pracownic gastronomii, że zmiana warunków jest czymś do wywalczenia. Pozytywnie zaskakujemas także duże wsparcie społeczne i masowe zainteresowanie mediów, także tych głównego nurtu.
Kolejny problem ogólny, to kwestia tzw. „wegańskiego“ czy szerzej „zielonego“ kapitalizmu. Idee, zapoczątkowane jako forma oporu wobec stosunków dominacji i ataku na cywilizację przemysłową, zostają stopniowo zaprzęgnięte w kierat kapitalizmu. Z krytycznej postawy życiowej powstaje rynkowy target. Idea komercjalizuje się, staje się modą, intratną częścią rynku żywności, z dodatkową prowizją unikalności. Proces, rozpętany od dawna w innych krajach, niesie ze sobą poważne konsekwencje. Połacie południowej Ameryki zniszczone uprawami transgenicznej soi czy monokultury palmy olejowej na wyspach Pacyfiku – to wszystko dowodzi, że kapitalizm źle żeni się z weganizmem. Także w skali miejskiej od dawna obserwujemy, że do garstki przystępnych cenowo, klasycznie wegańskich miejsc, dołącza coraz szersza flotylla żerujących na modzie biznesów, wpisujących się w gentryfikację dzielnic i zaniżających warunki pracy, przy utrzymaniu cen z sufitu. (Częścią idei weganizmu, jest dostępność roślinnego jedzenia). Wystarczy wspomnieć walkę wokół Wrocławskiej knajpy Złe Mięso, gdzie miała miejsce podobna sytuacja. Wychodzimy tu naprzeciw dużej sprzeczności – nie wystarczy serwować wegańskich potraw, by być „wegańskim miejscem“ – bo wyzysk człowieka przez człowieka to także wykorzystywanie żywego zwierzęcia.
Przypadek Krowarzywy każe postawić pytanie: kto właściwie wytwarza wartość? Pracownicy podkreślają, że lokal to w ogromnej mierze ich dzieło – to oni, nie raz pracując od lat, czasem od początku – stworzyli atmosferę, jakość, klientelę. Właściciel, jest wyłącznie właścicielem środków produkcji – ale to nie on wytwarza wartość Pozbywając się pracowników, odbiera im nie tylko miejsce pracy, ale także jej owoc, na którym to on od początku zarabiał. Czy szef poradziłby sobie bez pracowników? To przypadek w historii nie spotykany. Czy pracownice i pracownicy poradzili by sobie bez niego? Zapewne! Skąd to wiemy? Istnieją tysiące przykładów. Zaczynając od legalnych spółdzielni socjalnych – choć mierzą się z problemem konkurencji na wolnym rynku i często są miejscami auto-wyzysku, pozostają pod kontrolą pracowniczą, zysk dzieli się po równo. Ta idea nieraz sięga dużo dalej, pod kontrolą pracowniczą, często spontaniczna i opartą na odzyskaniu zakładu z rąk „właściciela“ znajdują się nawet potężne fabryki czy szpitale.
Krowarzywa od początku była prywatną firmą, z definicji nakierowaną na maksymalizację zysków, więc konflikt w niej narastał. Niespodzianką było zachowanie szefa, który zdecydował się zwalczać umiarkowany opór pracowników jak zarazę, XIX wieczną metodą zbiorowego zwolnienia. Dowiódł tym samym, że szef pozostaje szefem i jego stosunek do poddanych będzie zawsze pański, nigdy partnerski, nawet gdy stroi się w piórka etycznego biznesu i udaje kumpla. Zobaczymy, czy uda mu się znaleźć osoby do pracy i utrzymać firmę. Ze swojej strony, dołożymy wszelkich starań, by poniósł konsekwencję swoich działań. Dla nas Krowarzywa nigdy nie była dostępna cenowo, ale i innym polecamy nie wydawać tam już ani złotówki, dopóki szef nie spełni postulatów pracowników. Przypominamy, przykład zwycięskiej rocznej walki o zaległe pensję w Praskiej restauracji Rizkarna – twardo prowadzone, konsekwentne kampanie nie raz naprawdę mogą zmusić szefów do ustępstw.
Podsumowując:
Wiele rzeczy wydaje się stałych i naturalnych: tolerancja na łamanie zasad w kręgu „środowiska“, represje szefa wobec pracowników, złe warunki pracy w gastronomii, wsysanie weganizmu przez biznes, szef i wyzysk w pracy, dobra opinia lokalu Krowarzywa, ich siła i nasza bezsilność Jedzenie mięsa także wydaje się naturalne, podobno „zawsze tak było“. Wiemy jednak, że to nic nie znaczy, że można inaczej. Jeśli powiemy dość i wspólnymi siłami postawimy opór, wiele może się w tym mieście zmienić.